niedziela, 26 marca 2017

Make up by me: Inglot, Maybelline Color Tattoo, Oriflame

Moje drugie podejście, co do posta na temat makijażu, który wykonałam sama na sobie.... Pierwsze podejście było tutaj: Make up by me: Inglot, Maybelline Color Tattoo, Loreal Paris i nie wiem, czy wam się podobało i na ile, ale zdjęcia nie do końca były udane. Mam nadzieję, że tym razem wygląda to lepiej, dzięki osobie, która na Facebooku skomentowała mój post i dała dobrą radę dotyczącą zdjęć- dzięki Ci za to, przydała się, jak widać ☺

W pierwszej kolejności zdjęcia, aby wiadomo było, o czym mowa w tym poście:


Nie ma wątpliwości, że każde jest w innym oświetleniu (tak, jak lubię- pokazuję zarówno w sztucznym, jak i w dziennym i sama lubię takie oglądać), a cienie na powiekach prawie się nie zmieniają...



Uważam, że ten makijaż jest dobry zarówno na dzień, jak i na wieczór ze względu na opalizujące drobinki cienia z Inglota. Wiem, że już nie raz o nim pisałam, ale go uwielbiam!!! No i od jakiegoś czasu mam fazę na fiolety ㋡

Druga rzecz, to głównie cienie, przedstawiam cały komplet, potrzebny do wykonania tego makijażu:



* cień do powiek z firmy Maybelline (MNY) Color Tattoo, o wszystkich, które posiadam pisałam bliżej w zeszłym roku, a to jest odcień nr 97 Vintage Plum, ciekawy kolor, z którym można pracować, ponieważ na swatchach poniżej jest lekko roztarty- ten pośrodku, ale możecie go zrobić bardziej intensywnym dodając kolejną porcję cienia (na zdjęciu z towarzystwie od lewej Creme de Rose nr 91 i Endless Purple nr 15). Przy tych kolorach wydaje się być brudny, ale to taka zabytkowa śliwka 


* drugi cień firmy Inglot AMC nr 112- to był mój pierwszy post (!), ponieważ jest także moją gwiazdą:

* kredka do oczu firmy Oriflame, z serii The One, kolor Deep Plum. Automatyczna kredka w odcieniu pięknego, ciemnego fioletu. Wybaczcie, ale fotki kredki nie będę wrzucała, ponieważ jest to zwykła, wykręcana kredka, którą widać na wspólnym zdjęciu powyżej. Fotka przedstawiająca łącznie 3 produkty, dzięki którym ten makijaż powstał. Pokażę wam tylko swatche kredki:


Chcę, żebyście wiedzieli, że to dość trwała kredka. Jeśli od razu się z nią nie pracuje, to po zaschnięciu nie da rady jej zwyczajnie zetrzeć- przykład plamki pomiędzy kreskami na fotce po prawej stronie. Niestety kredka zostaje z nami do czasu demakijażu. Dlatego warto nauczyć się z nią pracować. Dobra jest w zamian za eyeliner, z którym trzeba umieć się obejść, aby zrobić dobrą kreskę na górnej powiece... Co jeszcze? Kredka z Oriflame, serii The One jest dobra również do smokey eye, ale pod warunkiem- raz jeszcze podkreślam, że od razu ją rozcieracie, a nie zostawiacie do wyschnięcia (!) Zatem radzę robić makijaż oczu po kolei każde oko, a nie oba na raz...

Jak zrobiłam ten makijaż? Nie muszę pisać o pełnym makijażu twarzy? Zajmijmy się oczami. Głównie o to chodzi w tym poście. Jeśli macie jednak pytania odnośnie innych części twarzy, to mówcie śmiało. Wracając do oczu, to kolor Maybelline nakładam w załamaniu powieki i rozcieram, ale nie od początku do końca powieki. Chodzi o to, żeby tworzył jakby banana, ale nie łączył się z wewnętrznym, czy z zewnętrznym kącikiem oka. Na nieruchomą powiekę nakładam bazę pod cienie i albo będzie to wasza ulubiona, albo polecam płynny kamuflaż z Catrice, czy bazę do cieni sypkich, brokatów i pigmentów firmy NYX Cosmetics. Ostatnio to ona skradła moje serce  Na bazę nakładamy cień z Inglota, ale uwaga może się sypać! Zależy czym nakładacie i w jakiej ilości. Pamiętajcie, że przy aplikacji cieni sypkich, brokatów, pigmentów najlepiej położyć sobie na policzku chusteczkę higieniczną i lekko ją przytrzymać jedną ręką (pod okiem), a drugą nakładać cień. Unikniecie wtedy drobinek na całej twarzy... Dolną powiekę od początku do końca malujemy kredką i zaraz ją rozcieramy, najlepiej patyczkiem higienicznym, takim do uszu ㋡ Następnie roztartą kredkę pokrywamy delikatnie cieniem, który nam został na pędzlu z malowania górnej powieki- moja rada: malujcie jedno oko po drugim, czyli raz jedna górna powieka, kredka na dolnej i z reszty cienia na pędzlu malujecie dolną jeszcze bardziej rozcierając kredkę. Nakładając kolejną porcję cienia Vintage Plum malujecie łuk na drugim oku i powtarzacie czynności. 
Jeśli zrobicie mocną kreskę kredką na dolnej powiece i/ lub rozetrzecie ją dość słabo, a na dodatek dodacie więcej cienia, to gwarantuję, że efekt będzie mocniejszy i już nie na dzień, a na wieczór. Taki akcent + ewentualnie kreska eyelinerem na górnej powiece sprawi, że będzie to mocny makijaż oczu i zdecydowanie na wieczór. Polecam również ten mocniejszy makijaż dla osób z dużymi oczami.
Bez względu na to, czy lżej, czy mocniej pomalujecie oczy, to i tak na koniec zostaje nam wytuszować rzęsy. Ja używam dwóch tuszy na zmianę lub jednocześnie, oba firmy Essence: I Love Extreme i Lash Princess- efekt sztucznych rzęs. Ile razy i jak mocno wyczeszecie swoje rzęsiska, to już zależy od was, od wielkości oczu i od okazji. Jeśli używacie, to można dokleić sztuczne rzęsy- efekt będzie piorunujący! 



piątek, 17 marca 2017

☀ ⇒ CIEKAWOSTKA ⇐ ☀

Potwierdzam fakt, że jak ktoś spróbuje raz lakierów hybrydowych na swoich pazurkach, to przepada bez echa. Tak słyszałam na filmikach z YouTube i teraz mogę śmiało powiedzieć to samo o sobie. Wypróbowałam zestaw startowy, który pożyczyłam od koleżanki, a teraz mam już własny ㋡ Nie chciałam pisać za wcześnie, ponieważ nie wiedziałam, jak zareagują na to moje paznokcie. Na chwilę obecną trzeci raz pod rząd mam hybrydę i nie zamierzam rezygnować. Nie dość, że się opłaca, to jeszcze jest to bardzo wygodne, ponieważ lakier nie odpryskuje, nie muszę poprawiać, czy malować w trakcie tygodnia, po pracy, kiedy nie mam na nic siły i ledwo widzę na oczy, manicure pięknie błyszczy dopóki nie zdejmę hybrydy (zwykły lakier dość szybko robi się matowy, choć wcześniej tego nie zauważałam, a przynajmniej nie rzucało mi się w oczy) paznokcie spokojnie rosną i są bardzo wytrzymałe, nie muszę się martwić, że przy drapaniu psa (który ma dużo sierści i jest chyba gruboskórny ) wygnie, czy zadrze mi się paznokieć, bo nie raz niestety tak się zdarzało... Nie wiem, jak wy, ale mnie niemal szlag trafia, jak widzę niedomalowane, obdrapane, nieestetycznie umalowane paznokcie...

Wypróbowałam firmę Semilac, ponieważ po małym sprawdzeniu wypowiedzi na temat hybryd i różnych firm doszłam do wniosku, że przy tej marce opinie są najlepsze. Nie wiem, co sądzicie i czy próbowaliście, jednak przedstawię moje prace, pierwsza od góry lakier firmy Semilac Black Diamond, nr 031:


Ta jest ostatnia- lewa dłoń po lewej stronie i prawa po prawej. Moje paznokcie, moje własne, osobiste zdobienie- moja twórczość... Zobaczcie, jak pięknie wyglądają zdobienia... Zestaw firmy Semilac kupiłam na stronie internetowej hurtownia Cosmo, gdzie są do wyboru podobne i uważam, że jest najtaniej na rynku, choć do tej pory mogło coś się zmienić. Osobiście wolałam kupić każdy produkt oddzielnie, ponieważ wiem już na co zwracać uwagę, co mi bardziej się przyda. Kontynuując, to do zdobienia czarnego lakieru użyłam płatków metalicznych, o których już pisałam na blogu, ponieważ posłużyły mi swego czasu do ozdobienia mojej kochanej szafki na kosmetyki. Z kolei złote kółeczka kupiłam w Inglocie (nie są drogie, a poza tym uważam, że jest ich dość dużo), a plastry miodu miałam już bardzo długo. Pamiętam, że kupiłam w jakimś sklepie kosmetycznym, ponieważ zwracam uwagę na takie rzeczy i choć nie wiedziałam, czy mi się przydadzą, to i tak nabyłam. Cóż mogę zrobić? Taka już jestem 

Poniżej fotki, które po kolei- od dołu posta zaczynając- pokazują, jak rosły mi paznokcie. Teraz mam śliczne i długie migdałki...


Te były moim numerem 2. Tak dla jasności.. i jest to piękny kolor jednego z lakierów firmy Semilac w kolorze Burgundy Wine, nr 083. Poniżej, jak widać na zdjęciu kolor Classic Nude, nr 004. Wszystkie kolory nakładałam 2x dla lepszego efektu i pokrycia.


Nie łudźcie się, że po takiej zmianie, ze zwykłych lakierów od razu będziecie wiedzieli, jak malować lakierami hybrydowymi... Na bank coś wam nie wyjdzie i mi też nie wyszło- dłoń na zdjęciu powyżej robiłam 2x... Niestety dlatego, bo okazało się, że nałożyłam i lakieru, bazy i zapewne topu za dużą ilość i mi spłynęła pod wpływem lampy (wcześniej, przy malowaniu tego nie widać!!!), to była masakra, tak się nie dało chodzić i musiałam poprawiać. Nie pierwszego dnia i nie od razu, bo nie miałam już sił i oczy mnie bolały, ale drugiego dnia po pracy już musiałam, bo mnie takie rzeczy niemiłosiernie irytują... Sama nie wiem, jak ja dałam radę patrzeć się cały dzień na tą tragedię na na moich paznokciach... Dobrze, że na pierwszy raz wybrałam taki nudziakowy kolor, ponieważ wszystkie błędy i niedociągnięcia nie były widoczne z daleka, chociaż tyle ☺

Słyszałam, że jednak i wbrew pozorom łatwiej maluje się ciemnymi kolorami. Na pewno dla mnie łatwiej było operować tym Burgundy Wine, jak drugi raz zabrałam się do malowania. Może też dlatego, że wiedziałam już, jak nakładać lakier hybrydowy. Nieważne, że czytałam wcześniej w internecie, oglądałam filmiki, na których było pokazane, jak malować tego typu lakierami... Wiecie doskonale, że człowiek uczy się na błędach i niestety tylko na swoich.... Dlatego nawet, jak ktoś nie raz powiedział, w jaki sposób nakładać taki lakier, bazę, czy top utkwił mi w pamięci. Nie mówię, że nie, jednak dopóki sama nie spróbowałam, to nie wiedziałam do końca, jak to się robi. Pamiętajcie, choć niewiele wam to pomoże, że WSZYSTKIE WARSTWY NAKŁADANE NA PAZNOKCIE MUSZĄ BYĆ BAAAAAAARDZO CIENKIE!!!! Dosłownie, jak bibułka. Te lakiery nie zasychają pod wpływem powietrza, a pod wpływem światła z lampy LED, czy UV, więc śmiało można z paznokcia ściągać i nakładać lakier, jeśli się go za dużo lub za mało nałożyło i tyle razy, ile chcecie do czasu, aż będziecie pewni, że jest dobrze i nic nie spłynie. Uwierzcie mi, że lepiej pomalować 2x i w dodatku mega cieniuteńkie warstwy produktu, niż później to ściągać. To naprawdę nie jest łatwe i tego też jeszcze się uczę. Mało tego, to trzeba wziąć pod uwagę, że jest to dość duży minus- ściąganie lakierów hybrydowych, ponieważ można sobie uszkodzić płytkę paznokcia. Jednak wszystko trzeba robić z głową.

Powiem wam jeszcze jedną rzecz. Podobno nie dla każdego dobre są hybrydy, więc zanim kupicie własny zestaw, to pożyczcie od koleżanki, albo zróbcie sobie w salonie raz, drugi, aż będziecie pewni, że nie szkodzi to waszym pazurkom.... 


PS.
jeszcze jedna rzecz: sprawdzajcie kolory, które chcecie kupić w internecie, na zdjęciach, ponieważ na paznokciach wyglądają nieco inaczej, niż na wzorniku, czy nawet na stronie Semilac. Tak mi się przynajmniej wydaje. Na szczęście z pomocą innych, którzy wrzucają fotki na Instagram, Allegro, czy na blogi widać, jaki kolor naprawdę ma dany lakier. Zwróćcie też uwagę na oświetlenie tego zdjęcia, czy światło jest wieczorowe, czy dzienne... Po takiej analizie już kilku lakierów nie chcę kupować, choć wcześniej wydawały mi się ładne...

PS2.
wiecie co? W sumie mogłabym pójść do kosmetyczki, żeby mi nałożyła hybrydy, ale nie mam do żadnej zaufania, nie próbowałam, bo się boję, że zrobi mi w sposób, którego nie znoszę, wręcz nie cierpię, czyli nieestetycznie. Jak już na początku posta pisałam, to szlag mnie trafia, jak widzę jakieś niedociągnięcia, czy nawet nierówno pomalowaną płytkę paznokcia, mnie to zwyczajnie męczy! A ja mam tak dobre (?) oko, że zawsze znajdę coś, co jest źle zrobione i nie chcę nikogo osądzać. Wiem, jaka jestem i wiem, czego chcę, dlatego wolę zrobić manicure sama i mieć pretensje tylko do siebie, jeśli coś mi nie wyjdzie. Wychodzę z założenia według powiedzenia: jak coś robisz, to rób dobrze, albo wcale.... w końcu tytuł mojego bloga też nie na darmo brzmi: "diabeł... tkwi w szczegółach".