piątek, 11 sierpnia 2017

Essence, błyszczyki do ust

Mam wam do zaprezentowania błyszczyki z firmy Essence. Dla porównania kupiłam dwa, jeden matowy i jeden błyszczący. Od razu mogę śmiało powiedzieć, że zakochałam się w tym matowym bez dwóch zdań. Nie byłam do tej pory fanką matów, bo z reguły wysuszają usta... Nie spotkałam się z żadnym, który nie podrażniałby moich.



Błyszczyki są w przystępnych cenach, ja kupiłam w sklepie stacjonarnym Natura... coś około 15zł jeden. Mają smak karmelu, i przyjemnie się je nakłada. Trzeba jednak nakładać w małej ilości i ewentualnie dołożyć. Nie trzymają się nie wiem, jak długo ale ładnie schodzą od wewnątrz ust i tak stopniowo... Nie radzę nakładać kolejnej warstwy na tą, która jest, ponieważ wtedy ściera się ta poprzednia warstwa. Chyba że dojdziecie do wprawy ;) 



Te kolory, które wybrałam, jak widzicie mają nazwy: błyszczący nr 12 runway, your way i matowy nr  03 girl of today. Pięknie prezentują się na ustach. Dla utrwalenia nakładam jeszcze preparat z firmy Malu Wilz Perfect Fix i błyszczyk trzyma się dłużej.

Tak mi się spodobały te matowe, że kupiłam wszystkie kolory, które były: 01 La vie est belle -zgaszony róż, ale dość jasny, 02 Beauty - aproved! - to jest taki karmelowy, ciepły brąz i 05 Simply be an icon- mocna i chłodna czerwień. Zachęcam do wypróbowania, bo naprawdę warto :) 



Nie będę dodawać zdjęć ze wszystkimi kolorami na ustach, bo każdy ma inny odcień swoich. Te kolory radzę sprawdzić w sklepie stacjonarnym na swoich ustach, żeby ocenić, co komu pasuje...

PS.
Na noc stosuję pomadkę z peelingiem z firmy Sylveco. Nie wiem, czy znacie, ale polecam, jest naprawdę rewelacyjna...

czwartek, 20 lipca 2017

Make up by me: Laroc, Eveline, Wibo, Clarins

Chciałabym się z wami podzielić moim makijażem, do którego zainspirowały mnie w zasadzie paznokcie- manicure hybrydowy, na zdjęciu poniżej:


Jak na tym zdjęciu nie widać wszystkiego, to pokażę na kolejnych :) 
Mój post oczywiście nie dotyczy makijażu całej twarzy, a oczu. To tak dla przypomnienia, a może ktoś nie wie...

Przy tym makijażu korzystałam z palety cieni marki Laroc, które dostałam w prezencie:



Na zdjęciach sa jeszcze zafoliowane, jak dostałam, to trochę poleżały zanim nabrałam odwagi :) Jak widzicie są to kolory raczej letnie, odcienie i ciepłe i zimne, ale kto mi zabroni używać ich cały rok? Niestety 2 z nich się w transporcie posypały, ponieważ przeżyły lot... A są jeszcze takie ciapkowane, śmieszne... 

Przechodząc do makijażu, podsyłam jeszcze 2 zdjęcia:




Nie! Nic nie śmierdziało! :) Chciałam zademonstrować manicure i makijaż jednocześnie :)
Przechodząc do rzeczy... Na załamanie powieki naniosłam brązowy, w ciepłym tonie brąz, w końcu to makijaż letni... Na ruchomą powiekę bazę pod cienie, ale nie pamiętam jaką... niestety to nie było wczoraj, jak się tak umalowałam, a ostatnio kupiłam nową bazę i tak się zastanawiam, którą nałożyłam... nic to..., w każdym razie przy nastęnym makijażu wam napiszę, obiecuję... Na bazę nałożyłam cienie w kolorze limonki- bałam się ich, ponieważ wydają się mocno napigmentowane i neonowe niemalże, ale jak widzicie, a może nie dostrzegacie (?), to "nie taki diabeł straszny, jak go malują"... Na dolną powiekę nałożyłam jasny fiolet, też z gamy mocno neonowych- prawdę mówiąc szukałam pod kolor paznokcia :) 

Prawie na koniec: kreska eyelinerem Eveline Liquid Precision 2000 Procent. Ma taką sztywną pałeczkę, którą się maluje, wiecie o co mi chodzi? :))) Wiem, wiem, skojarzenia... ale mówimy o czymś innym... Niestety kochani, ale jak wyschnie, to się załamuje na oku, wychodzi popękana kreska. Nie wygląda to dobrze. Poprawiałam go eyelinerem z Wibo. Na FB któraś z dziewczyn napisała, że go poleca, więc kupiłam na wypróbowanie :) Taki wodoodporny, z niebieskim stalowym na nakrętce. Ma cienki i dość długi pędzelek. Po pierwsze mi nie pasuje do końca, choć z Eveline tworzy niezły duet :) Jak poprawiłam, to było dobrze, choć ściągnięta skóra na powiece, to nic przyjemnego, a po drugie przewróciłam go w łazience i wszędzie, ale to wszędzie były czarne kropki, plamki, itp. Normalnie nie wiem, w jakim tempie trzeba to zmywać, ale nie dwałam rady (tak się rozbryznął).... Zaczął wysychać i za cholerę nie dało się tego zmyć, z płytek na ścianie, z umywalki.. o ubraniu nie mówię... Dopiero użyłam dwufazowego płynu do demakijażu i zeszła łajza jedna :) jeśli chodzi o eyelinery, to polecam mimo wszystko z Maybelline. Ostatnio kupiłam sobie coś, co nie wiem, jak długo jest na rynku, bo się nie orientowałam, ale ma śmieszną silikonową pałeczkę :) która z jednej strony jest tak wycięta, że rysuje cieńsze kreski! Polecam, zrobię o tym post i linka wrzucę też tutaj....

Na koniec naszego letniego makijażu tusz do rzęs. Dostałam w prezencie miniaturkę firmy Clarins Be Long Mascara 01 intense black. Posiada półokrągłą, silikonową szczoteczkę. Powiem szczerze, że uwielbiam wszystko co silikonowe, nawet do kuchni :)
Bardzo mi się podoba, ponieważ bardzo precyzyjnie wyczesuje rzęsy od nasady, więcej ich pokrywa tuszem, niż moje inne mascary, które wypróbowywałam... Jednak nie jest dla mnie. Polecam osobom, które mają gęste i długie rzęsy oraz tym, co nie lubią mocnego makijażu. Nadal moimi ulubionymi tuszami pozostają: Essence i Essence :)







środa, 14 czerwca 2017

Make up by me: Kobo, Maybelline Color Tattoo, NYX

Moi Drodzy, ze względu na to, że ostatnio opuszczałam się w pisaniu postów, to teraz nadrabiam :) Dzisiaj opiszę wam w skrócie, jak zrobiłam ten oto makijaż z moim nowym nabytkiem: Maybelline Color Tattoo nr 55- Immortal Charcoal. 


Tak wygląda makijaż oczu w świetle dziennym:


tak z lampą, choć też w świetle dziennym :)



Ostatnio bardzo podoba mi się połączenie szarości z kolorem żółtym. Chyba podświadomie zrobiłam ten makijaż :) Ale ważne, że mi się podoba, może wam też przypadnie do gustu. Nie wszystkim połączenie kolorów ciepłych z chodnymi pasuje zarówno do urody, jak i logicznie, ale o to chodzi, aby bawić się kolorami, odkrywać nowe możliwości! 

Cały komplet cieni, których użyłam do zrobienia tego makijażu:



Musiałam zrobić zdjęcie od strony z widocznymi kolorami cieni, bo zwróćcie uwagę, że inaczej wygląda pokrywka z kolorem 55, a inaczej spód słoiczka. Kolor, jak sama nazwa wskazuje jest węglowy, choć Immortal Charcoal, to w wolnym tłumaczeniu nieśmiertelny węgiel :) Węgiel z reguły kojarzy nam się z mega czernią, jednak ten "nieśmiertelny" musi mieć związek z rozjaśnieniem koloru, czy nadaniem mu takiej ilości drobinek, aby był optycznie jaśniejszy- taka mała dygresja... Na zdjęciach w internecie są piękne połączenia tego cienia z pigmentami fioletowymi, zielonymi, czy złotymi drobinkami. Jednak teraz zajmijmy się moim makijażem :)

Do wykonania tego makijażu użyłam:
* cienie Maybelline Color Tattoo nr 55 Immortal Charcoal- wczorajszy zakup i od razu przeszłam do rzeczy :)
* cienie Maybelline Color Tattoo nr 35 On and on Bronze- jeśli chcecie poczytać na temat całej mojej kolekcji cieni z tej serii, to zapraszam na post pod tym linkiem: https://gwiazdy-makijazu.blogspot.com/2016/11/maybelline-color-tattoo.html
* pigment z firmy NYX Cosmetics nr 13, jak stare złoto mieniące się kolorami tęczy, nie wiem, czy będziecie widzieć na zdjęciach, jaki ma urok...
* pigment z firmy KOBO nr 507 Gold Dust i choć jest trochę żółty, to można zawsze go  optycznie przyciemnić naładając na ciemny cień do powiek.

A teraz opiszę, jak zrobiłam ten makijaż: na przygotowane oko, czyli umalowane brwi oraz nałożony korektor pod oczy- używam Catrice Liquid Camouflage nr 005, z odrobiną białego kamuflażu z firmy Pani Jolanty Wagner (gdyby ktoś był zaiteresowany, to proszę o kontakt, ponieważ zbieram zamówienia i w przyszłym miesiącu będę robić zakupy- to jest sklep dla wizażystów)- pięknie rozświetla cienie pod oczami -nakładam w załamanie powieki mój nowy nieśmiertelny węgiel i rozcieram tak, aby głębia koloru skupiona była w centrum. Chodzi o maksimum koloru nad źrenicą, a blenduję w stronę łuku brwiowego i kącików oczu. Jak trzeba, to dokładam cienia i znowu blenduję. Na ruchomą powiekę nakładam drugi cień z Maybelline, czyli nr 35- Brązowo i na złoto- tłumaczenie nazwy (trzeba oddać, że ciekawe mają nazewnictwo). Na nim ładnie będą się przyklejać pigmenty- jak już pisałam, te cienie to świetna baza pod inne, dlatego nie zawsze stosuję bazę z NYX. Wewnętrzną stronę powiek pokrywam pigmentem z Kobo, a zewnętrzne tym z firmy NYX. Oba staram się zblendować, aby miały ładne przejście. Ostrożnie z pigmentami, jeśli zależy wam na tym, aby twarz pod oczami była bez drobinek, najlepiej matowa, wtedy podłużcie chusteczkę higieniczną, czy inny ręcznik papierowy :) Natomiast mi akurat dzisiaj na tym nie zależało. Nie wiem, czy zwróciliście uwagę na to, co mam na policzkach i pod oczami? To jest kolejna rzecz, o której zamierzam napisać post: perfumowany puder do ciała z Estee Lauder. Nie kupuję tak drogich rzeczy, dostałam w prezencie :) Ale jest niesamowity i ekstra wydajny. Dodałam go nawet do korektora pod oczy i choć się trochę błyszczy, to cienie pod oczami są bardziej rozjaśnione (!) Optycznie jaśniejsze mam ja teraz te okolice. Nieistotne, że puder jest perłowy, bo z daleka tego nie widać. Po drugie jest lato, zwłaszcza na wakacjach można poszaleć, na imprezach z takim blaskiem, choć ja czasem lubię na co dzień, jeśli sytuacja mi pozwala ;) 
Wracając do mojego makijażu oczu, to na nieśmiertelny węgiel położyłam trochę pigmentu z Nyx, ale odrobinę, aby te błyskotki bardziej przyciągały wzrok. Jeśli za dużo wam się nałoży, to zawsze można przykryć ciemnym cieniem- oczywiście Immortal Charcoal (po napisaniu tego posta chyba nauczyłam się pisać nazwę tego cienia). Na dolną powiekę nakładam brązową kredkę, rozcieram patyczkiem do uszu i nakładam pigmenty. Ten z Kobo bardziej w wewnętrznym kąciku oczu, a z Nyx w zewnętrznym i trochę na środku. Oba pigmenty łączą się. Od was zależy, czy więcej nałożycie ciemniejszego, czy jaśniejszego na dolną powiekę. Ja mam do linii rzęs nałożony jaśniejszy, a ten z Nyx na pozostałą część. Pigmentem z Nyx podkreśliłam również lekko linię od wewnętrznego kącika oka w stronę łuku brwiowego, powiem szczerze, że ciekawie to wygląda. Kolorowe drobinki, lekko przezroczyste krycie... Sami spróbujcie! Ostatnio nie używałam w ogóle eyelinera, ale postanowiłam teraz zastosować, żebyście zobaczyli mój makijaż z takimi oczami. Po drugie chciałam użyć tego kosmetyku, ponieważ większość z was lubi podkreślić oczy czarną linią, czy to kredką, czy eyelinerem. Na koniec oczywiście wytuszowanie rzęs. Tym razem użyłam jednego z moich ulubionych tuszy: Essence I love extreme.

Powodzenia w czarowaniu makijażem!

sobota, 10 czerwca 2017

Douglas, puder w sprayu

Mam dla was kolejny produkt, bardziej do ciała, do ozdoby niż do makijażu. Chociaż śmiało możecie go użyć do włosów lub na twarz. Bohaterem dzisiejszego posta będzie puder w sprayu marki Douglas. Nawet sama nazwa jest intrygująca...


Może trochę późno o tym piszę, jednak chciałam wam pokazać na opalonej skórze, jak pięknie się mieni. Niezbyt mi to opalanie wyszło, ale ważne, że coś jest:


Swatche są w różnym oświetleniu, również dziennym. Drobinki są delikatne, nie jest to brokat, więc nie widzę przeszkód, aby używać tego zarówno na dzień, jak i na wieczór. Na zdjęciach powyżej puder został zaaplikowany na suchą skórę. Jest  mniej widoczny. Na fotkach poniżej skórę posmarowałam olejkiem Johnson&Johnson i popsikałam pudrem w sprayu. Zobacznie, jak można zintensyfikować produkt- odpowiedni w świetle dziennym i sztucznym (ciężko jest zrobić dość wyraźne zdjęcia takim drobinkom i jeszcze jedną ręką, więc wybaczcie jakość, ale chciałam pokazać chociaż zarys):



Ogólnie drobinki nie są duże, najbardziej widoczne w promieniach słonecznych i w sztucznym świetle. Z daleka ich nie widać. Mi bardziej pasuje, że ja mam je na oku i czuję się bardziej glamour :) Najważniejsze jest, aby się dobrze czuć samemu ze sobą, a nie ze względu na to, co ludzie powiedzą, czy jest się modnie ubranym, uczesanym, czy umalowanym. Jeśli dobrze się w czymś czujesz, to nie zwracaj uwagi a innych. Ważne, że jesteś sobą! -Taka mała dygresja ;)

Wracając do produktu: ja swój puder kupiłam stacjonarnie w sklepie Douglas, w zeszłym roku. Może nie jest to kosmetyk, którego używam na co dzień, dlatego jest baaaardzo wydajny :) Pierwszy raz mam to cudo. Raz się powstrzymałam przed jego zakupem, ale już za drugim razem nie dałam rady mu się oprzeć. Po prostu nie mogłam się powstrzymać, ponieważ jestem gadżeciarą, a ten słodki, uroczy słoiczek w formie mini perfum mnie tak urzekł, że aktualnie stoi u mnie w łazience :) Po takim czasie mogę śmiało przedstawić cenę, ponieważ wcześniej mój chłopak by się za głowę złapał, gdyby wiedział, ile zapłaciłam za coś jedynie na poprawę humoru. Ale czasem trzeba zaszaleć ;)
Cena była 59zł za 6g produktu. Wg opisu na opakowaniu zawiera witaminy i olejek shea:


Nie wiem, czy aktualnie jest dostępny na rynku polskim, na niemieckiej stronie znalazłam go za 13 euro + dostawa https://www.kleiderkreisel.de/kosmetik/parfums/145888037-j-s-douglas-sohne-puder-spray. Na pewno do wyboru był jeszcze kolor lawendowy. A w opakowaniu wygląda tak:



Jak go kupowałam, to stał w obrębie kasy, jednak sama nie znalazłam, a dopiero jak zapytałam pani z obsługi, to mi go pokazała. Nie wiem, czy jest to konieczne- posiadanie takiego cuda, ale czasem trzeba zrobić sobie przyjemność i kupić coś, co niekoniecznie jest przydatne, ale mamy ochotę to mieć. To tak, jak spełnienie małego marzenia.

Produkt ma pudrowy zapach i nie wszystkim może to odpowiadać. Jednak nie jest jakiś nie do wytrzymania. Po chwili się ulatnia. Puder mieni się kolorami tęczy. Ten drugi, lawendowy ma więcej fioletowych drobinek z tego co pamiętam. Podoba mi się opakowanie i forma podawania, czyli tak, jak dawne perfumy- naciskamy pompkę, a z tego unosi się magiczny pyłek.

Nanosiłam go również na włosy i wygląda fenomenalnie. Do makijażu oka ciężko go będzie używać, co nie znaczy, że jest to niemożliwe. Ja nie próbowałam. Nie bójcie się psiknąć więcej na włosy, ponieważ wiatr zrobi swoje i trochę wam ten puder wywieje. Dlatego jeśli trochę więcej pudru znajdzie się na włosach, to nie ma w tym nic złego, zawsze możecie wyczesać szczotką, czy grzebieniem. A jeśli chodzi o ciało, to podpowiem wam, że najlepiej używa się tych drobinek na skórę wysmarowaną olejkiem, czy innym balsamem, ponieważ zwyczajnie puder ma się do czego przykleić i dłużej się utrzymuje.

Na koniec zdjęcie ze składem:




piątek, 9 czerwca 2017

Eveline, kremy do depilacji

Witam wszystkich serdecznie, dawno się nie odzywałam, ale musiałam załatwić wiele spraw. W każdym razie jestem z czymś nietypowym. Postanowiłam zrobić test kremów do depilacji z firmy Eveline. Na razie znalazłam porównanie kremu z Eveline oraz podobnego z firmy Veet, jeśli chcecie poczytać bloga, choć jest on z 2012 roku..: http://agatamanosa.blogspot.com/2012/03/pojedynek-veet-vs-eveline-kremy-do.html. A także z 2015r., z testem Laser Precision, ale porównany do innego kremu firmy Eveline: http://zmojegopunktuwidzenia92.blogspot.com/2015/07/kremy-do-depilacji-nog-eveline-9-w-1-i.html. Mi nikt nie zapłacił za test, z góry uprzedzam i odpowiadam...

Choć nie jest to typowo kosmetyczny temat, to znacie powiedzenie: "Gdzie diabeł nie może tam babę pośle"? :) Dlatego piszę o czymś, co uznałam za dość istotne i ma znaczenie dla pielęgnacji naszego ciała. Nie każdego stać na depilację laserem, czy urządzenia do depilacji światłem. Najprostsze sposoby są nie raz najlepsze. Chociaż wszystko zależy od rodzaju włosa i naszej skóry. Ja mam dość wrażliwą, ale kremy dają radę. Od jakiegoś czasu używałam Eveline Just Epil z aloesem, na rynku pojawił się Laser Precision. Nie ukrywam, że jak większość kobiet postanowiłam wypróbować, a nóż widelec będzie lepszy od poprzednika (?). Moją uwagę przykuło opakowanie, dość eleganckie w porównaniu z tym drugim :) a tym samym obiecujące- jestem wzrokowcem, więc takie rzeczy na mnie działają...


Nie będę rozpisywać się o tym, co zawierają, a czego nie. Sami sprawdźcie na opakowaniach lub w internecie. Nie mam zamiaru zamieszczać również zdjęć wysmarowanych kremem nóg- modelką nie jestem, a to nie konkurs piękności :)



W internecie ceny są zbliżone, ja jednak kupiłam je w sklepie stacjonarnym Natura i tam Laser Precision kosztował 10zł, a ten drugi był tańszy o ok 2zł, albo i więcej, nie pamiętam. Zwykle używam jednego kremu na obie nogi, ale akurat obu starczyło mi na pokrycie jednej :) Zatem mogłam porównać i powiem szczerze, że jestem mocno zaskoczona! :) Wiele dobrego spodziewałam się po tym Laser Precision, a gdyby był lepszy, to na pewno bym go kupowała, jednak zawiodłam się. Oba mają tyle samo produktu, identyczne tubki, no gdyby czepiać się szczegółów, to może o 0,5cm jedna jest większa, co o niczym nie świadczy, bo produktu podejrzewam jest tyle samo. Wg opakowań na obu jest 125ml i na obu 25% gratis :)


Te tubki są już zużyte, bo nie wiedziałam, że będę robiła im sesję :P Natomiast po obu skóra jest gładka, brak podrażnień, szpatułki podobne, ale nieidentyczne. To daje do myślenia, jak komuś zależy na grubszej, a tym samym na słabszej użyteczności, to polecam Laser Precision. Jednak chyba nie o to chodzi. Celem jest jak najlepsze zbieranie kremu, po upływie określonego czasu- ja jednak trzymam przynajmniej 5 minut dla pewności i większej efektywności- wraz z osłabionymi włoskami. Zatem ten Just Epil ma ostrzejszą szpatułkę, czyli zbiera więcej i lepiej. Niestety po Laser Precision musiałam użyć jeszcze maszynki jednorazowej, aby dokończyć "dzieła zniszczenia" :) Nawet przyszło mi do głowy, aby szpatułką z Just Epil zbierać krem z Laser Precision i co? Nie dało i to rady na dłuższą metę. Jestem więc zdania, że ten krem ma słabsze działanie. Nie wiem, jak to inaczej wyjaśnić. Czy trafiłam na trefną tubkę? Nie mam pojęcia. Nie wiem, czy komuś bardziej służy ten, co mi nie odpowiada, ale "na zdrowie", jeśli tak :) 



poniedziałek, 1 maja 2017

Pigmenty, sypkie cienie do oczu

Moi Drodzy, dzisiaj przedstawiam wam coś cudownego do makijażu, a mianowicie pigmenty. Zazwyczaj nazywa się je sypkimi cieniami do powiek. Akurat tych nie produkuje jakaś znana firma, a kupiłam je na Allegro w zeszłym roku. Są MEGA WYDAJNE! Pokażę wam w linku z Allegro wodoodporne cienie sypkie. Ja swoje kupiłam wydaje mi się, że u tego właśnie sprzedawcy. Zostały przesłane w plastikowych, małych, przezroczystych i zakręcanych pojemniczkach. W takich, które są nie raz sprzedawane z ozdobami do paznokci. 
Zobaczcie, ile kolorów... W głowie się kręci. Nie macie pojęcia, ile ja czasu siedziałam na tej stronie, żeby wybrać, które chcę kupić, które mi się przydadzą.... Powiem szczerze, że z początku się nie polubiliśmy, ponieważ pigmenty, zwłaszcza te perłowe lub z drobinkami nie są trwałe, jeśli się je aplikuje po prostu na skórę, czy nawet na podkład- u mnie nie zdały egzaminu. Nie chciały się długo trzymać, a jak się załamywały w zgięciu powieki, to już  w ogóle dramat! Obsypują się wszystkie- bądźcie tego świadomi. 

Miłość jest wszędzie..



Zobaczcie moją małą kolekcję:



Pokochałam je, jak tylko kupiłam NYX Glitter Primer, o którym już pisałam. Na tej bazie pigmenty trzymają się do czasu demakijażu! Po prostu nic tylko szaleć z kolorami! Uwielbiam je, doczekały się noszenia niemal każdego dnia (nie co dzień, bo mam swoje inne gwiazdy). Na szczęście nie uczulają, czego się obawiałam, bo mam wrażliwe oczy, a do tego jestem alergikiem, więc muszę bardzo uważać na wszelkiego rodzaju nowe kosmetyki... Ale zaryzykowałam i mam :) Powiem wam, że pigmenty matowe są bardziej trwałe, nakładam je nawet na przypudrowaną skórę powiek i trzymają się bez zarzutu! Są nawet super trwałe i kolorów jest tyle, że kupiłabym wszystkie, gdybym miała pewność, że zużyję, a nie wyrzucę. Nie lubię, jak mi się coś marnuje. A teraz przedstawiam swatche, czyli, to co tygryski lubią najbardziej ;)








Taaaaak, to chyba wszystkie... Fotki nie do końca są wyraźne, ponieważ ciężko jest robić jedną ręką zdjęcia chcąc uchwycić wszystkie kolorki... Rząd od góry: swatche są nakładane na suchą skórę, rząd poniżej: dla przykładu pigmenty nałożone zostały na lekko podeschnięty podkład. Jeśli podkład będzie zbyt mokry zrobi się jedna wielka papka. Dodawaliście zapewne nie raz wody do mąki? To właśnie może się stać, dlatego warto jednak nakładać je na bazę pod cienie (nie jest taka mokra), czy na glitter primer z Nyxa.

Co mogę wam jeszcze powiedzieć na ich temat? Bardzo się sypią przy nakładaniu, a jest to forma proszku, więc nie ma co się dziwić. Trzeba nauczyć się je nakładać. Ja używam do tego mojego niezastąpionego aplikatora firmy Essence, który jest nie do zdarcia :) Służy mi niemal każdego dnia i specjalnego pędzelka do makijaży typu "banan", jest on lekko ścięty pod ukosem i idealnie wchodzi w załamanie powieki. Ja swój kupiłam w sklepie dla wizażystów. Ceny nie pamiętam, ale z firmy Malu Wilz, podsyłam link do strony, na której taki pędzelek znalazłam: http://maluwilzpolska.pl/produkt/eye-shadow-brush-rounded-pedzel-do-powiek-zaokraglony/


Co do nakładania pigmentów, to pamiętajcie o jednej ważnej rzeczy, żeby jak najmniej wziąć na jakikolwiek aplikator (wystarczy nadmiar wytrzeć w ręcznik papierowy, chusteczkę, czy obsypać na pokrywkę pojemniczka- to chyba w pierwszej kolejności- zależy ile nabierzecie), ponieważ są one baaaaaardzo napigmentowane i wystarczy odrobina, żeby mieć kolor na oku. A jeśli weźmiecie za dużo, to już jest tego proszku tyle, że macie go nie tylko na powiece, ale na całej niemal twarzy, dlatego radzę uważać. Jest jeszcze jeden ważny powód: nie da się go tak łatwo usunąć z miejsca, na którym nie chcecie, aby się znajdował, przy blendowaniu to również jest problem. Lepiej wziąć jak najmniej i w razie potrzeby dokładać stopniowo, niż nałożyć za dużo i robić demakijaż oczu... Tak, łatwo się tego nie pozbędziecie zwłaszcza ciemnych i mocnych kolorów pigmentów. To one są tak ciężkie do usunięcia, jak trafią nie tam gdzie trzeba. Nakładania tych produktów trzeba się nauczyć i wtedy je pokochacie ㋡

Przykładowy makijaż oczu z udziałem pigmentów:



PS.
nie wiem, czy czytacie cały opis strony, ale radzę sprawdzić, jakie zastosowanie mają pigmenty oprócz tego, że można ich używać jako cieni do powiek- wszystko jest w opisie na stronie Allegro, którą wam podałam na początku posta.


piątek, 21 kwietnia 2017

✄---DIY, tuleje na akcesoria do włosów ✄---

Chcę wam przedstawić pomysł na uporządkowanie gumek do włosów: swoich, waszych córek, żon, dziewczyn...


Nie pamiętam, jak wpadłam na ten pomysł, ale radzę wam spróbować. Jak widzicie na zdjęciach, to są to tekturowe walcowate rurki/ tekturowe tuleje. Te od papieru toaletowego się nie sprawdziły u mnie, ponieważ są za krótkie i zbyt giętkie :) A te akurat są po woreczkach na kupki dla mojego psa..... Taaaa... wiem, że to trochę kiepski pomysł o tym pisać, ale jest to jeden z przykładów, jak zrobić coś z niczego ;) Ponadto zauważcie, że jak opleciecie gumkami te tuleje, to ich nie widać (po lewej zostawiłam wam widoczny kawałek, żebyście wiedzieli, że nie zmyślam), a tylko wy wiecie skąd się wzięły! Ważne, że macie porządek w łazinece, czy w pokoju. Jeśli oczywiście macie tyle gumek, co ja, albo i więcej. Jeśli lubicie kolory i posiadacie tyle różnych, że nie widać, co macie, to na bank wam się przyda ta metoda uporządkowania akcesoriów do włosów! 

Zamiast takich tekturowych tulejek radzę spróbować np. z plastikowymi rurkami. Zależy, co macie dostępne pod ręką. Ruszcie głowami, co może być przydatne do realizacji tego pomysłu, może rolka po papierze do pakowania, po ręcznikach papierowych (choć z reguły są cienkie), a może po taśmie dwustronnej- zależy jakiego jest rozmiaru i wtedy trzeba skleić kilka, aby wyszło coś wyższego, a może nie potrzebujecie aż tyle miejsca... :)


Jak widzicie, to te tuleje nawet są bardzo pomocne przy utrzymaniu maszynki jednorazowej do golenia, grzebienia, czy spinek do włosów. Radziłabym je jednak postawić w plastikowym piórniku, czy w innej skrzynce/ szufladce, aby się zwyczajnie nie przewracały. 
Zobaczcie, jak wyglądają takie na sprzedaż: https://centrumpakowania.com/168-Srednica-60mm

Tu podsyłam z kolei link do strony Castorama, gdzie możecie znaleźć kilka pomysłów więcej. Do czego mogą przydać się jeszcze tekturowe rurki? https://www.castorama.pl/inspiracje-i-porady/narzedzia-i-artykuly/narzedzia-do-ciecia-i-obrobki/nozyczki/do-czego-wykorzystac-rolki-tekturowe.html.

niedziela, 2 kwietnia 2017

Revlon Colorstay 24h, Rimmel Wake Me Up

Kochani dzisiaj przedstawiam wam najlepsze moje podkłady, jakie udało mi się wypróbować za życia. Po ponad 15 latach, które upłynęły mi na szukaniu właściwego podkładu znalazłam te, które podbiły moje serce. Na pierwszym miejscu bezwarunkowo Revlon Colorstay (cena na podlinkowanej stronie bardzo dobra!), a na drugim Rimmel Wake Me Up- w zależności od moich aktualnych potrzeb. Oba mają szklane opakowania i 30ml fluidu.



Podkład firmy Revlon, Colorstay o nr 150 Buff jest dla mnie najlepszy. Jest jeszcze jaśniejszy odcień Ivory, ale ten uważam jest przeznaczony dla porcelanowej cery. Podkład ten jest dla mnie idealny chociażby z tego powodu, że jest wystarczająco kryjący (choć i tak punktowo muszę używać kamuflażu w kremie firmy Catrice), nie tworzy efektu maski, szybko zasycha i ładnie wtapia się w skórę tworząc z nią jedność. Naprawdę do zmycia makijażu trzyma się tam, gdzie jego miejsce i nic go nie ruszy (nie sprawdzałam podczas sztormu, śnieżycy, czy ogromnej ulewy). Szukałam dość długo takiego podkładu, a że mam problematyczną cerę, to musiał to być podkład kryjący. Zazwyczaj kosztuje 70zł, ale w promocji 2 za 1 lub na allegro można kupić za 22,50zł, czy 30zł (zależy jaki odcień, bo niestety nie wszystkie można nabyć w takiej cenie przez internet), czyli standardowa cena podkładu (a na ceneo 26zł), który można kupić stacjonarnie i nie jest on z tzw. wyższej półki. Bardzo go lubię, ponieważ nie zapycha porów, jest lekki, co da się odczuć w ciągu dnia i przy nakładaniu. Uważam, że nawilża moją cerę. Standardowo pokrywam podkład również pudrem w kamieniu, ponieważ nie lubię, jak twarz mi się świeci. Twarz z samym podkładem, a bez pudru wygląda tak, jakby była cały czas spocona, co jest uważam obleśne delikatnie mówiąc. Efekt, jak po wyjściu z basenu co najmniej, choć zdecydowanie gorzej... Nie wiem, jak wy, ale mnie to nie przekonuje. Lubię wyglądać nienagannie, dlatego matowa cera z lekkim różem i rozświetlaczem przy kościach policzkowych- lubię to! 



Na zdjęciu powyżej widać, jak Colorstay- od góry jest prawie niewidoczny na skórze- tak, to są 2 swatche! Od góry jest roztarty- pięknie wtapia się w skórę, a poniżej jest bardziej skoncentrowany. Można nakładać go partiami, jak wyschnie pierwsza warstwa, to wtedy dokładacie drugą i lekko wklepujecie palcem, gąbką do podkładu lub gąbeczkami do korektora celem wyrównania z pierwszą warstwą, a jeśli trzeba dokładacie korektor i też rozcieracie, aby dookoła pięknie się połączył z podkładem. W innym przypadku będziecie mieć brzydką plamę widoczną gołym okiem. A tego nie chcemy, trzeba włożyć trochę wysiłku, wklepać i wyrównać. Wszystko wymaga czasu, ćwiczeń i cierpliwości ☺

Powiem jeszcze jedną ciekawą rzecz na temat tego podkładu, na którą do końca nie zwróciłabym uwagi, gdybym nie oglądała wideo blogów na YouTube ☺ Jak jedna z blogerek zauważyła, a ja potwierdzam, to warto zwrócić uwagę na rodzaj cery, dla jakiej przeznaczony jest Revlon Colorstay. Na moich zdjęciach- ostatnie opakowanie, jakie kupiłam, to był podkład do cery normalnej i suchej: Normal/  Dry Skin (nie było tego drugiego w "moim" kolorze). Natomiast BARDZIEJ KRYJĄCY jest do cery mieszanej i tłustej: Combination/ Oily Skin. Sprawdziłam i faktycznie tak jest. Mi to pasowało ☜

Revlon na stronie producenta przedstawia nowe opakowania z pompką i 21 odcieni! Ja używałam jedynie tych odkręcanych. Jak już na początku posta pisałam, to opakowania są szklane, co jest plusem, jeśli chodzi o otwarty produkt i styczność zawartości, którą przenosicie potem na cerę. Na temat szklanych opakowań możecie poczytać więcej na blogu www.opakowanianawynos.pl

Jeśli chodzi o pokład Rimmel Wake Me Up, to jest on zdecydowanie delikatniejszy od poprzedniego, czyli mniej kryjący, ale ma też swoje plusy. Mam na myśli fakt, że zawiera delikatne drobinki, które faktycznie optycznie rozświetlają cerę. Podkład ten służył mi bardziej na lato, kiedy moja skóra miała mniejsze problemy. Mieszałam go również z balsamem do ciała, jak jeszcze nie byłam opalona- nakładałam na odkryte części ciała, jak ręce, nogi, szyję, dekolt... Na allegro kosztuje od 24zł do 30zł. Także w podobnym przedziale cenowym, co Revlon Colorstay- w przypadku każdego podkładu radzę sprawdzić w sklepie stacjonarnym, np. w  Rossmann, Natura, czy Super- Pharm odcień na swojej skórze (a nie Pani, która obsługuje klientów... niestety i tak się zdarza) i kupić przez internet- zwyczajnie jest taniej.  



Swatche, jak widzicie są lekko błyszczące, to są właśnie te drobinki, o których wcześniej wspomniałam. Nie przerażajcie się zbytnio, bo one nie są tak bardzo widoczne przy rozprowadzonym podkładzie na twarzy. Zwłaszcza, jak jeszcze pokryjecie podkład pudrem w kamieniu. Pięknie mieniące się iskierki będą delikatnie widoczne w promieniach słońca. Cera jest cudownie promienna i wygląda to zarówno estetycznie, jak i zdrowo. To mi się najbardziej podoba w tym produkcie.
Rimmel ma 6 odcieni tego podkładu, jak się nie mylę i więcej na jego temat możecie poczytać na blogu: http://www.makelifeperfect.pl/2015/09/rimmel-podkad-wake-me-up-w-odcieniu.html, albo na tym: http://agatawnorwegii.blogspot.com/2013/04/rimmel-wake-me-up-recenzja.html.

A teraz pora na porównanie:
- oba podkłady mają szklane pojemniki po 30ml każdy i są w podobnej cenie
- Revlon, którego używam jest bez pompki, co jest minusem, ponieważ trzeba go wylewać odpowiednią ilość na dłoń lub paterę i z tego nakładać na twarz (ciekawe, czy nie zmienili składu tego podkładu- nawet nie czuję, jak rymuję ☺- który jest już produkowany z pompką)
- Rimmel wg mnie nie jest kryjącym podkładem, ale za to ma drobinki
- Revlon jest bardziej kryjący i dłużej się utrzymuje 
- Revlon uważam, że ma zbawienny wpływ na moją cerę, ponieważ po całym dniu jest ona bardziej zdrowa, mniej zaczerwieniona, co wydaje się konkretnym argumentem dla faktu, że nie zapycha porów i daje skórze oddychać
- Rimmel zawiera witaminę C, która również ma właściwości wyciszające, więc to jest również powód, dlaczego go lubię; usuwa też oznaki zmęczenia, niweluje szary koloryt cery
- Revlon ma tyle odcieni podkładu, że na pewno każdy znajdzie coś dla siebie!

Nie wiem, co jeszcze mogę wam powiedzieć na temat tych podkładów. Moim numerem 1 jest Revlon Colorstay i na chwilę obecną zdania nie zmienię, dlatego miałam więcej do powiedzenia na jego temat. Niektórzy rozpisują się co do zapachów. Ja nie zwracam na to specjalnie uwagi, lubię co prawda, jak jakiś produkt przyjemnie pachnie (co może oznaczać jedynie więcej chemii), ale co dla jednych jest zapachem dla innych może być odorem... Jeśli coś mi nie przeszkadza w używaniu- to nie jest to problem. Tyle w tym temacie. Powodzenia w poszukiwaniach tego jedynego...

niedziela, 26 marca 2017

Make up by me: Inglot, Maybelline Color Tattoo, Oriflame

Moje drugie podejście, co do posta na temat makijażu, który wykonałam sama na sobie.... Pierwsze podejście było tutaj: Make up by me: Inglot, Maybelline Color Tattoo, Loreal Paris i nie wiem, czy wam się podobało i na ile, ale zdjęcia nie do końca były udane. Mam nadzieję, że tym razem wygląda to lepiej, dzięki osobie, która na Facebooku skomentowała mój post i dała dobrą radę dotyczącą zdjęć- dzięki Ci za to, przydała się, jak widać ☺

W pierwszej kolejności zdjęcia, aby wiadomo było, o czym mowa w tym poście:


Nie ma wątpliwości, że każde jest w innym oświetleniu (tak, jak lubię- pokazuję zarówno w sztucznym, jak i w dziennym i sama lubię takie oglądać), a cienie na powiekach prawie się nie zmieniają...



Uważam, że ten makijaż jest dobry zarówno na dzień, jak i na wieczór ze względu na opalizujące drobinki cienia z Inglota. Wiem, że już nie raz o nim pisałam, ale go uwielbiam!!! No i od jakiegoś czasu mam fazę na fiolety ㋡

Druga rzecz, to głównie cienie, przedstawiam cały komplet, potrzebny do wykonania tego makijażu:



* cień do powiek z firmy Maybelline (MNY) Color Tattoo, o wszystkich, które posiadam pisałam bliżej w zeszłym roku, a to jest odcień nr 97 Vintage Plum, ciekawy kolor, z którym można pracować, ponieważ na swatchach poniżej jest lekko roztarty- ten pośrodku, ale możecie go zrobić bardziej intensywnym dodając kolejną porcję cienia (na zdjęciu z towarzystwie od lewej Creme de Rose nr 91 i Endless Purple nr 15). Przy tych kolorach wydaje się być brudny, ale to taka zabytkowa śliwka 


* drugi cień firmy Inglot AMC nr 112- to był mój pierwszy post (!), ponieważ jest także moją gwiazdą:

* kredka do oczu firmy Oriflame, z serii The One, kolor Deep Plum. Automatyczna kredka w odcieniu pięknego, ciemnego fioletu. Wybaczcie, ale fotki kredki nie będę wrzucała, ponieważ jest to zwykła, wykręcana kredka, którą widać na wspólnym zdjęciu powyżej. Fotka przedstawiająca łącznie 3 produkty, dzięki którym ten makijaż powstał. Pokażę wam tylko swatche kredki:


Chcę, żebyście wiedzieli, że to dość trwała kredka. Jeśli od razu się z nią nie pracuje, to po zaschnięciu nie da rady jej zwyczajnie zetrzeć- przykład plamki pomiędzy kreskami na fotce po prawej stronie. Niestety kredka zostaje z nami do czasu demakijażu. Dlatego warto nauczyć się z nią pracować. Dobra jest w zamian za eyeliner, z którym trzeba umieć się obejść, aby zrobić dobrą kreskę na górnej powiece... Co jeszcze? Kredka z Oriflame, serii The One jest dobra również do smokey eye, ale pod warunkiem- raz jeszcze podkreślam, że od razu ją rozcieracie, a nie zostawiacie do wyschnięcia (!) Zatem radzę robić makijaż oczu po kolei każde oko, a nie oba na raz...

Jak zrobiłam ten makijaż? Nie muszę pisać o pełnym makijażu twarzy? Zajmijmy się oczami. Głównie o to chodzi w tym poście. Jeśli macie jednak pytania odnośnie innych części twarzy, to mówcie śmiało. Wracając do oczu, to kolor Maybelline nakładam w załamaniu powieki i rozcieram, ale nie od początku do końca powieki. Chodzi o to, żeby tworzył jakby banana, ale nie łączył się z wewnętrznym, czy z zewnętrznym kącikiem oka. Na nieruchomą powiekę nakładam bazę pod cienie i albo będzie to wasza ulubiona, albo polecam płynny kamuflaż z Catrice, czy bazę do cieni sypkich, brokatów i pigmentów firmy NYX Cosmetics. Ostatnio to ona skradła moje serce  Na bazę nakładamy cień z Inglota, ale uwaga może się sypać! Zależy czym nakładacie i w jakiej ilości. Pamiętajcie, że przy aplikacji cieni sypkich, brokatów, pigmentów najlepiej położyć sobie na policzku chusteczkę higieniczną i lekko ją przytrzymać jedną ręką (pod okiem), a drugą nakładać cień. Unikniecie wtedy drobinek na całej twarzy... Dolną powiekę od początku do końca malujemy kredką i zaraz ją rozcieramy, najlepiej patyczkiem higienicznym, takim do uszu ㋡ Następnie roztartą kredkę pokrywamy delikatnie cieniem, który nam został na pędzlu z malowania górnej powieki- moja rada: malujcie jedno oko po drugim, czyli raz jedna górna powieka, kredka na dolnej i z reszty cienia na pędzlu malujecie dolną jeszcze bardziej rozcierając kredkę. Nakładając kolejną porcję cienia Vintage Plum malujecie łuk na drugim oku i powtarzacie czynności. 
Jeśli zrobicie mocną kreskę kredką na dolnej powiece i/ lub rozetrzecie ją dość słabo, a na dodatek dodacie więcej cienia, to gwarantuję, że efekt będzie mocniejszy i już nie na dzień, a na wieczór. Taki akcent + ewentualnie kreska eyelinerem na górnej powiece sprawi, że będzie to mocny makijaż oczu i zdecydowanie na wieczór. Polecam również ten mocniejszy makijaż dla osób z dużymi oczami.
Bez względu na to, czy lżej, czy mocniej pomalujecie oczy, to i tak na koniec zostaje nam wytuszować rzęsy. Ja używam dwóch tuszy na zmianę lub jednocześnie, oba firmy Essence: I Love Extreme i Lash Princess- efekt sztucznych rzęs. Ile razy i jak mocno wyczeszecie swoje rzęsiska, to już zależy od was, od wielkości oczu i od okazji. Jeśli używacie, to można dokleić sztuczne rzęsy- efekt będzie piorunujący! 



piątek, 17 marca 2017

☀ ⇒ CIEKAWOSTKA ⇐ ☀

Potwierdzam fakt, że jak ktoś spróbuje raz lakierów hybrydowych na swoich pazurkach, to przepada bez echa. Tak słyszałam na filmikach z YouTube i teraz mogę śmiało powiedzieć to samo o sobie. Wypróbowałam zestaw startowy, który pożyczyłam od koleżanki, a teraz mam już własny ㋡ Nie chciałam pisać za wcześnie, ponieważ nie wiedziałam, jak zareagują na to moje paznokcie. Na chwilę obecną trzeci raz pod rząd mam hybrydę i nie zamierzam rezygnować. Nie dość, że się opłaca, to jeszcze jest to bardzo wygodne, ponieważ lakier nie odpryskuje, nie muszę poprawiać, czy malować w trakcie tygodnia, po pracy, kiedy nie mam na nic siły i ledwo widzę na oczy, manicure pięknie błyszczy dopóki nie zdejmę hybrydy (zwykły lakier dość szybko robi się matowy, choć wcześniej tego nie zauważałam, a przynajmniej nie rzucało mi się w oczy) paznokcie spokojnie rosną i są bardzo wytrzymałe, nie muszę się martwić, że przy drapaniu psa (który ma dużo sierści i jest chyba gruboskórny ) wygnie, czy zadrze mi się paznokieć, bo nie raz niestety tak się zdarzało... Nie wiem, jak wy, ale mnie niemal szlag trafia, jak widzę niedomalowane, obdrapane, nieestetycznie umalowane paznokcie...

Wypróbowałam firmę Semilac, ponieważ po małym sprawdzeniu wypowiedzi na temat hybryd i różnych firm doszłam do wniosku, że przy tej marce opinie są najlepsze. Nie wiem, co sądzicie i czy próbowaliście, jednak przedstawię moje prace, pierwsza od góry lakier firmy Semilac Black Diamond, nr 031:


Ta jest ostatnia- lewa dłoń po lewej stronie i prawa po prawej. Moje paznokcie, moje własne, osobiste zdobienie- moja twórczość... Zobaczcie, jak pięknie wyglądają zdobienia... Zestaw firmy Semilac kupiłam na stronie internetowej hurtownia Cosmo, gdzie są do wyboru podobne i uważam, że jest najtaniej na rynku, choć do tej pory mogło coś się zmienić. Osobiście wolałam kupić każdy produkt oddzielnie, ponieważ wiem już na co zwracać uwagę, co mi bardziej się przyda. Kontynuując, to do zdobienia czarnego lakieru użyłam płatków metalicznych, o których już pisałam na blogu, ponieważ posłużyły mi swego czasu do ozdobienia mojej kochanej szafki na kosmetyki. Z kolei złote kółeczka kupiłam w Inglocie (nie są drogie, a poza tym uważam, że jest ich dość dużo), a plastry miodu miałam już bardzo długo. Pamiętam, że kupiłam w jakimś sklepie kosmetycznym, ponieważ zwracam uwagę na takie rzeczy i choć nie wiedziałam, czy mi się przydadzą, to i tak nabyłam. Cóż mogę zrobić? Taka już jestem 

Poniżej fotki, które po kolei- od dołu posta zaczynając- pokazują, jak rosły mi paznokcie. Teraz mam śliczne i długie migdałki...


Te były moim numerem 2. Tak dla jasności.. i jest to piękny kolor jednego z lakierów firmy Semilac w kolorze Burgundy Wine, nr 083. Poniżej, jak widać na zdjęciu kolor Classic Nude, nr 004. Wszystkie kolory nakładałam 2x dla lepszego efektu i pokrycia.


Nie łudźcie się, że po takiej zmianie, ze zwykłych lakierów od razu będziecie wiedzieli, jak malować lakierami hybrydowymi... Na bank coś wam nie wyjdzie i mi też nie wyszło- dłoń na zdjęciu powyżej robiłam 2x... Niestety dlatego, bo okazało się, że nałożyłam i lakieru, bazy i zapewne topu za dużą ilość i mi spłynęła pod wpływem lampy (wcześniej, przy malowaniu tego nie widać!!!), to była masakra, tak się nie dało chodzić i musiałam poprawiać. Nie pierwszego dnia i nie od razu, bo nie miałam już sił i oczy mnie bolały, ale drugiego dnia po pracy już musiałam, bo mnie takie rzeczy niemiłosiernie irytują... Sama nie wiem, jak ja dałam radę patrzeć się cały dzień na tą tragedię na na moich paznokciach... Dobrze, że na pierwszy raz wybrałam taki nudziakowy kolor, ponieważ wszystkie błędy i niedociągnięcia nie były widoczne z daleka, chociaż tyle ☺

Słyszałam, że jednak i wbrew pozorom łatwiej maluje się ciemnymi kolorami. Na pewno dla mnie łatwiej było operować tym Burgundy Wine, jak drugi raz zabrałam się do malowania. Może też dlatego, że wiedziałam już, jak nakładać lakier hybrydowy. Nieważne, że czytałam wcześniej w internecie, oglądałam filmiki, na których było pokazane, jak malować tego typu lakierami... Wiecie doskonale, że człowiek uczy się na błędach i niestety tylko na swoich.... Dlatego nawet, jak ktoś nie raz powiedział, w jaki sposób nakładać taki lakier, bazę, czy top utkwił mi w pamięci. Nie mówię, że nie, jednak dopóki sama nie spróbowałam, to nie wiedziałam do końca, jak to się robi. Pamiętajcie, choć niewiele wam to pomoże, że WSZYSTKIE WARSTWY NAKŁADANE NA PAZNOKCIE MUSZĄ BYĆ BAAAAAAARDZO CIENKIE!!!! Dosłownie, jak bibułka. Te lakiery nie zasychają pod wpływem powietrza, a pod wpływem światła z lampy LED, czy UV, więc śmiało można z paznokcia ściągać i nakładać lakier, jeśli się go za dużo lub za mało nałożyło i tyle razy, ile chcecie do czasu, aż będziecie pewni, że jest dobrze i nic nie spłynie. Uwierzcie mi, że lepiej pomalować 2x i w dodatku mega cieniuteńkie warstwy produktu, niż później to ściągać. To naprawdę nie jest łatwe i tego też jeszcze się uczę. Mało tego, to trzeba wziąć pod uwagę, że jest to dość duży minus- ściąganie lakierów hybrydowych, ponieważ można sobie uszkodzić płytkę paznokcia. Jednak wszystko trzeba robić z głową.

Powiem wam jeszcze jedną rzecz. Podobno nie dla każdego dobre są hybrydy, więc zanim kupicie własny zestaw, to pożyczcie od koleżanki, albo zróbcie sobie w salonie raz, drugi, aż będziecie pewni, że nie szkodzi to waszym pazurkom.... 


PS.
jeszcze jedna rzecz: sprawdzajcie kolory, które chcecie kupić w internecie, na zdjęciach, ponieważ na paznokciach wyglądają nieco inaczej, niż na wzorniku, czy nawet na stronie Semilac. Tak mi się przynajmniej wydaje. Na szczęście z pomocą innych, którzy wrzucają fotki na Instagram, Allegro, czy na blogi widać, jaki kolor naprawdę ma dany lakier. Zwróćcie też uwagę na oświetlenie tego zdjęcia, czy światło jest wieczorowe, czy dzienne... Po takiej analizie już kilku lakierów nie chcę kupować, choć wcześniej wydawały mi się ładne...

PS2.
wiecie co? W sumie mogłabym pójść do kosmetyczki, żeby mi nałożyła hybrydy, ale nie mam do żadnej zaufania, nie próbowałam, bo się boję, że zrobi mi w sposób, którego nie znoszę, wręcz nie cierpię, czyli nieestetycznie. Jak już na początku posta pisałam, to szlag mnie trafia, jak widzę jakieś niedociągnięcia, czy nawet nierówno pomalowaną płytkę paznokcia, mnie to zwyczajnie męczy! A ja mam tak dobre (?) oko, że zawsze znajdę coś, co jest źle zrobione i nie chcę nikogo osądzać. Wiem, jaka jestem i wiem, czego chcę, dlatego wolę zrobić manicure sama i mieć pretensje tylko do siebie, jeśli coś mi nie wyjdzie. Wychodzę z założenia według powiedzenia: jak coś robisz, to rób dobrze, albo wcale.... w końcu tytuł mojego bloga też nie na darmo brzmi: "diabeł... tkwi w szczegółach".