środa, 30 listopada 2016

Brushegg

Kochani przedstawiam kolejną rzecz, bez której trudniej dbać o pędzle, szczotki do makijażu, etc., a jest to Brushegg! Zobaczcie, jak uroczy jest to przedmiot. 


Oczywiście nie chodzi o sam urok, ale warto o nim napisać kilka słów. Bez niego moja wcześniejsza pielęgnacja akcesoriów do makijażu nie była na dość odpowiednim poziomie. Nie jest to może szczyt marzeń, ale czego można się spodziewać za kilka złotych, a jednocześnie jak wiele mi pomogło! :)


Moja przygoda z Brushegg zaczęła się w taki sposób, że kupiłam zestaw szczotek do makijażu na stronie wish.com i dostałam tzw. Brush cleaning egg. Nie podam wam pełnego adresu strony, ponieważ trzeba założyć sobie konto. Ale podam link, to może zobaczycie, jak to mniej więcej wygląda i jakie są ceny, a widzę, że za 5zł można kupić samo to cudeńko:  https://www.wish.com/search/brushegg  Uważam, że warto mieć tam konto, ponieważ można nabyć fajne rzeczy za dużo mniejsze pieniądze niż u nas w kraju. Minusem jest tylko czas oczekiwania na przesyłkę, ponieważ zazwyczaj idzie ona z Chin, czy innej części świata, więc tak około miesiąca można czekać. Oceńcie sami, co warto kupić, a czego nie, bo jak wszędzie trzeba robić zakupy z głową ;)

Na jego temat nie będę się więcej rozpisywać, bo ani nie potrzeba do niego instrukcji obsługi, ani doświadczenia :D Spójrzcie na zdjęcie poniżej, jaką posiada powierzchnię służącą do czyszczenia pędzli. 


Można trzymać jedną dłonią Brushegg, albo włożyć na palce (widać otwór na pierwszym zdjęciu) i mokre, namydlone pędzle pocierać o tą "tartkę". Osobiście używam szarego mydła w kostce lub w płynie, choć wg mnie kostka jest lepsza, ponieważ można jedną ręką trzymać pędzel i mydlić nie używając drugiej ręki, która przypominam, że trzyma Brushegg :) 


Na allegro można kupić, jak najbardziej, jeśli nie zależy wam na kilku złotych, a na czasie lub kupujecie hurtem kilka rzeczy u jednego sprzedawcy, to proszę spójrzcie, w jakich cenach są u nas dostępne i dajcie znać, jeśli ktoś używa Brushegg i czy też się sprawdza: 

A może polecacie mi spróbować czegoś innego i wg was lepszego pod względem pielęgnacji szczotek, czy pędzli do makijażu? :)

środa, 23 listopada 2016

Aplikator, Essence, dużo zdjęć

Przedstawiam wam coś cudownego, coś bez czego nie można się obejść, jak zacznie się już używać, jak tylko spróbujecie, to padniecie i zaczniecie się zastanawiać: "jak ja mogłam bez tego żyć?!". Moje cudo! Aplikator do cieni: sypkich, kremowych, do pigmentów, brokatów, do czego tylko chcecie! 

W tym poście będzie wyjątkowo dużo zdjęć, a mniej pisania, bo w końcu ile można pisać o aplikatorze? :P Oprócz tego, że kosztował w granicach 15, czy 20 zł, jak kupowałam, a było to ponad rok temu. Teraz nigdzie nie mogę go znaleźć :( 

Zobaczcie, jak to cudo czaruje, jak można nabierać cienie i je rozprowadzać... Ten aplikator ma jedną tajemnicę, jedną końcówkę: SILIKONOWĄ! :) Ten atut sprawia, że nadaje się niemal do wszystkiego, do każdego makijażu, ponieważ za pomocą tylko tego aplikatora i cienia (powieki), albo innego partnera, np. kredki do oczu możecie zrobić kreskę nad okiem. Nie potrzeba nam do tego eyelinera (!), czy dwóch różnych pędzli, co jest przydatne zwłaszcza w podróżach.

Spójrzcie na zdjęcie poniżej i się zachwycajcie, a za chwilę opowiem, jak można i co można.. Ponadto i co najważniejsze, to cienie sypkie, pigmenty, drobny brokacik po prostu przyczepiają się do tego silikonu i nie odpadają, jak zdarzało się nie raz przy użyciu zwykłych pędzli. Na pewno dlatego nabiera się więcej produktu tym właśnie aplikatorem, a mniej włochatym czymś do makijażu, czy gąbeczką do cieni..

A teraz więcej dokumentacji fotograficznej, a  mniej pisania :)


Zacznijmy na przykładzie kremowego cienia firmy Maybelline Color Tattoo, o którym m. in. już pisałam, nr 97 Vintage Plum. Jeśli nie widzieliście tego posta, to polecam i podaję link: http://gwiazdy-makijazu.blogspot.com/2016/11/maybelline-color-tattoo.html 

Zobaczcie, jak łatwo się nabiera taki cień.. 


A teraz uwierzcie mi, że ta odrobina na końcu aplikatora daje taką linię:


Tego produktu jest sporo wbrew pozorom, co wydaje się być równie magiczne :) Niestety nie roztarłam tej "odrobiny" od razu, a szkoda, ponieważ po zrobieniu 4 swatchy ten cień już zasechł na skórze :/

Pokazuję następny przykład na cieniu metalicznym z firmy Makeup Revolution, o którym również pisałam w poście: 
http://gwiazdy-makijazu.blogspot.com/2016/11/makeup-revolution-awesome-metals.html. To właśnie za pomocą tego silikonowego aplikatora i foliowego cienia w kolorze czarnym robiłam sobie kreski zamiast używać eyelinera. Szybko, łatwo i pięknie :)

Czy widzicie, jak niewiele nabrałam na aplikator tego cudownie lśniącego cienia? :)


A teraz widzicie, ile produktu zostało naniesione? To naprawdę niesamowite, ile można zdziałać tym maleństwem... Wybaczcie to ujęcie, ale na kolejnych fotkach zobaczycie z nawiązką, jak wygląda ten swatch.


Pozwolę sobie zademonstrować kolejnego gościa: cień sypki z firmy Inglot, a widzicie tę ilość?:


To spójrzcie, co wyczarowałam z takiej odrobinki :) 
Trzy swatche poniżej, każdy w innym świetle...


Jeszcze jeden sypki cień z Inglota, o którym również pisałam: http://gwiazdy-makijazu.blogspot.com/2016/11/inglot-cienie-sypkie.html i to jest numer 112, jak się nie mylę, aż pójdę zobaczyć do mojej cudnej szafeczki z kosmetykami (może o niej kiedyś napiszę, jeśli będzie zainteresowanie, ponieważ zrobiłam ją sama- z zewnątrz rzecz jasna)



i tak miałam rację, Inglot nr 112: 


Spójrzcie, jak w takim zbliżeniu widać pyłki, płytki, płatki tego cienia :) jest po prostu super i nadal się nim zachwycam. Kolor po prostu boski! A taką odrobiną tego cienia zrobiłam taki oto swatch:


A teraz pokażę wam 4 swatche w innym świetle:


Następnie zobaczcie poniżej, jak wyglądają po roztarciu tych niewielkich ilości, które nałożone silikonowym aplikatorem praktycznie się nie rozsypują. Oczywiście pod warunkiem, że nie weźmiecie od razu całego aplikatora produktu :) Należy z rozwagą nakładać po troszku zwłaszcza, jak nie mamy wprawy w posługiwaniu się takim "pędzlem" i nie wiemy, na co go stać, gdy połączymy go z danym cieniem..


Przypomnę, że kremowego cienia z Maybelline nie udało mi się rozetrzeć, ponieważ zdążył już zaschnąć... a jeszcze niżej fotka 4 cieni w innym świetle. Nie wiem, czy widzicie te drobinki, jak się zmieniają pod kątem, mienią.... cudo :) 


Pokażę wam, jak wygląda w całości:



Tak moi drodzy, to będzie koniec na dziś...

Ale gdybyście znaleźli gdzieś w internecie, czy na allegro (też szukałam), to dajcie mi koniecznie znać, gdzie mogę go kupić. Podam wam link na stronę Inglota, ale tam kosztuje 45zł! https://inglot.pl/pedzle-do-oczu/567-aplikator-do-brokatu-45s, dlatego nie chciałabym tyle wydawać na drugi. Chciałabym mieć go zamiennie i na wszelki wypadek, bo lubię mieć zapasy :P

PS.
nie dajcie się nabrać na "silikonowy aplikator" z gąbki, bo widziałam, że takie sprzedają pod tą nazwą, a ich zdjęcia są kiepskiej jakości, więc nawet przy powiększeniu nie widać, że kupujesz nie to, czego oczekujesz :/ Ten mój jest płaski, a nie z materiału. Nie wiem, jak to wytłumaczyć, po prostu jest zrobiony z jednego kawałka silikonu, nie zachodzą w środek aplikatora żadne pyłki, bo to nie gąbka :) A najlepiej, jak pójdziecie do najbliższego Inglota i zobaczycie o co mi chodzi :P

Tak wiem... Miałam dużo nie pisać :D

niedziela, 20 listopada 2016

✄---DIY, czyli jak tanim kosztem uporządkować akcesoria do makijażu ✄---

Postanowiłam wprowadzić coś nowego, czyli DIY- seria Do It Yourself (zrób to sam). Nie wiem, jak wy, ale ja uwielbiam tego typu wpisy w internecie. Postaram się zrobić coś na ich podobieństwo. Przedstawiam wam najprostszy sposób przechowywania pędzli. Do tej pory trzymałam swoje w szufladzie, stały w pudełku i ciągle mi coś nie pasowało. Posiadam szczotki do makijażu, z których jestem bardzo zadowolona- może napiszę o nich post w przyszłości... 



Jak zaczęłam ich używać, to miałam problem z trzymaniem ich na odpowiedniej wysokości w stojącym pudełku. Każda z nich jest innej wysokości, a nie chciałam, aby zachodziły jedna na drugą, aby się brudziły wzajemnie i gubiły w wyższym od siebie pudełku. Wpadłam zatem na pewien pomysł. Nie wiem, czy widziałam coś podobnego w internecie, jeśli tak, to dajcie znać. 
W związku z tym, że podobają mi się koronki, to coś w tym guście znalazłam w Leroy Merlin :) Oto, co mi wyszło:




Tak naprawdę, aby zrobić coś tak banalnego potrzebujecie:
 osłonka na kwiatki (są w kilku kolorach i wzorach) z a la koronką- mój faworyt, podaję link do strony Leroy Merlin z białymi osłonkami: 
https://www.leroymerlin.pl/balkon-i-taras/doniczki-oslonki-kwietniki/oslonki,a2391,iv2,ps8487,el50.html 
oraz z innymi kolorami:
https://www.leroymerlin.pl/balkon-i-taras/doniczki-oslonki-kwietniki/oslonki,a2391,el50,strona-3.html
 kamyki np. szklane, czy takie do doniczek, aby obciążyć osłonkę, ponieważ jest naprawdę lekka- plastik. Przesyłam link do wyszukiwarki, jakie są opcje, bo w końcu, co kto lubi ;) możecie nawet wsypać kamienie znalezione nad morzem, czy w ogródku, może nawet na budowie. Wszystko się liczy, żeby zrobić coś tańszym kosztem ;) Jeśli jednak macie dużo pędzli, to istotne jest, aby kamienie były drobne, wtedy więcej szczotek się zmieści w naszej doniczce ;)
https://www.google.pl/searchq=kamyki+dekoracyjne&sa=X&espv=2&biw=1366&bih=662&tbm=isch&tbo=u&source=univ&ved=0ahUKEwj1x82kv7fQAhUB2ywKHVoJDKoQsAQIJg
Chyba to wszystko, ponieważ domyślam się, że pędzle już macie ;)

Poniżej galeria zdjęć tego, co mi wyszło :) Kupiłam czarną i białą osłonkę, jak widzicie:






Przedstawiam wam moją asystentkę Lunę, która mi "pomagała" :)




Mam nadzieję, że wam się podoba nowa seria, dajcie znać :)

Essence, Lash Princess, false lash effect

Tak, jak obiecałam, tak przedstawiam kolejną gwiazdę mojego makijażu. To jest tusz do rzęs marki Essence, Lash Princess.. Coś chyba jednak mam z tymi księżniczkami ;) Jeśli czytaliście mojego poprzedniego posta na temat tuszu I Love Extreme, to wiecie, że również był z tej samej firmy, a jak nie, to odsyłam do linku, który już podaję: http://gwiazdy-makijazu.blogspot.com/2016/11/essence-i-love-extreme.html

Moimi ulubionymi tuszami są właśnie te dwa. Jak się może już domyślacie, to nie jest drogi nabytek. False Lash Effect, czyli efekt sztucznych rzęs jest naprawdę super, produkt godny polecenia dla tych, które nie są zadowolone do końca ze swoich naturalnych rzęs. Mi właśnie nie było dane mieć pięknych, gęstych z natury, jednak na szczęście są produkty, które mi to ułatwiają :P 


Jest idealny zwłaszcza dla wielbicielek zwykłych szczoteczek (I Love Extreme miał silikonową szczoteczkę). Od razu mówię, że to wydatek rzędu ok 15zł stacjonarnie (Natura, Jasmin), a np. w internecie udało mi się znaleźć za mniej niż podana wyżej kwota, podaję link, gdyby ktoś był zainteresowany zakupem: http://kosmetykomania.pl/product-pol-4705-ESSENCE-Tusz-Efekt-Sztucznych-Rzes-Lash-Princess-CZARNY.html

Szczoteczka przedstawiona poniżej jest oczywiście używana, więc jest cała w tuszu, choć starałam się ją jak najbardziej oczyścić. Na stronie, którą wam podałam, ze stroną sklepu internetowego jest widoczna czysta i dość gęsta- zerknijcie, jeśli wam to pomoże. Jednak uważam, że na moim zdjęciu widać, jak dużo produktu może przenieść na rzęsy. Nie zrozumcie mnie źle, bo ponoć nie są modne tzw. "pajęcze nóżki" :) a ten produkt wam tego nie zrobi, jeśli nauczycie się go używać. Mi się niestety zdarzało... kilka razy czesałam rzęsy i się posklejały, jednak warto wtedy szczoteczkę oczyścić, jak się tylko da (najlepiej o opakowanie) i ponownie przeczesać rzęsiska, zanim nałożony produkt wyschnie. Proponuję użyć jeszcze metalowego grzebyczka, który można kupić, jako dodatkowe akcesorium na stoiskach z rzeczami do makijażu i manicure, w galeriach handlowych lub przez internet. Zobaczcie o co mi chodzi: 


Ten tusz naprawdę robi wrażenie! Nie sposób mu się oprzeć :) Pogrubia, ładnie czesze, jest niedrogi i wart wypróbowania. Nie wiem, czego chcieć więcej! Moim zdaniem jest super czarny, a nie szary patrząc pod światło. Takich tuszy niestety nie raz zdarzało mi się używać :( Nie wiem, czy wy też miałyście takie przygody? Ponadto raczej się nie obsypuje, nie zauważyłam, a może jednak paproszki, które czasem mi się pojawią w ciągu dnia na twarzy niekoniecznie mogą być skutkiem ubocznym akurat tuszu, a np. cieni lub innej sadzy. Nieistotne, ale uważam, że jeśli nawet coś się pojawi, to za takie plusy, jakie posiada jestem w stanie mu to wybaczyć :P

Zobaczcie opis na produkcie, jeśli was interesuje i pojemność:


Mam nadzieję, że zdjęcia są wystarczająco wyraźne, choć przyznam szczerze, że ciężko było je zrobić :) Tak niewielkie opakowanie, a tak wielkie serce w nim się kryje :) Nie wiem, czy przyznacie mi rację, ale samo opakowanie jest zachętą do zakupu. Mi się osobiście podobają te esy floresy i kolorystyka... Wszystko, jak trzeba! Bo pamiętacie tytuł mojego bloga? "Diabeł tkwi w szczegółach..."- tak nawet odnosi się to do opakowania, choć może wam się wydać to dość płytkie, to pamiętajcie, że wszystko zależy od punktu widzenia. A ja akurat wyznaję tę zasadę również w życiu, więc nie tyczy się to tylko makijaży..

Przedstawiam raz jeszcze gwiazdę mojego posta, tusz marki Essence Lash Princess, false lash effect!




Widziałam, że firma Essence posiada jeszcze wiele tuszy w swojej ofercie, jednak ja trafiłam na swoje ulubione i z całego serca polecam wypróbować te, o których pisałam. Ja ich używam razem bądź zamiennie. Obie szczoteczki są super, więc nie raz nakładam jeden tusz, a następnie poprawiam drugim, aby bardziej pogrubić, uzyskać efekt właśnie tych sztucznych rzęs...

środa, 16 listopada 2016

Essence, I Love Extreme

Witajcie serdecznie, kolejną moją gwiazdą jest tusz do rzęs firmy Essence I Love Extreme, crazy volume. Firma Essence, jeśli ją znacie, a większość z was na pewno, nie jest droga, więc ten tusz także, bo kosztuje ok 16 zł, w internecie nawet mniej, bo na tej stronie, którą wam zaraz podam kosztuje 11,99 zł.https://kosmetykizameryki.pl/essence-i-love-extreme-crazy-volume-mascara-pogrubiajacy-tusz-do-rzes-black-czarny.html. Szafy z produktami firmy Essence na pewno znajdziecie w sklepach stacjonarnych Natura, prawdopodobnie w Hebe i drogeriach Jasmin. Ja go kupuję zawsze zwłaszcza, jak jest w promocji, wtedy właśnie za ok 12 zł można go nabyć stacjonarnie.
Taka cena za tusz, to nie majątek, aby wypróbować coś, co nawet, jeśli się nie spodoba oddacie koleżance, siostrze, czy mamie. A gwarantuje, że na 95% pokochacie ten produkt! Tusz jest pogrubiający i daje niesamowite możliwości malowania rzęs. Ma intensywnie różowe opakowanie- nie jest wodoodporny. Ja osobiście nie przepadam za produktami wodoodpornymi, ponieważ mam mega problem ze zmyciem z rzęs, a nie chcę zmywać tuszu razem z rzęsami.. :D


Wstępnie zaznaczę, że ma silikonową szczoteczkę, więc tylko dla miłośniczek tego typu szczoteczek :) Słyszałam, że nie każdy jest ich fanem. Powiem szczerze, że ta jest dla mnie idealna. Prosta, rozczesuje co potrzeba- jest dość gęsta i wg mnie nakłada tyle tuszu, ile chcę :) Można oczywiście nadmiar produktu zebrać ze szczoteczki na opakowanie...Czy tak, czy siak i tak radzę spróbować ;) 
Przedstawiam moje zdjęcia całego opakowania produktu. 




Szczoteczka idealnie rozczesuje. Czy tusz zaschnie, czy nie, to można nakładać kolejną warstwę na rzęsy. Problemem dla tego tuszu i tej szczoteczki mogą być mega długie rzęsy, ponieważ w ciągu dnia mogą lekko brudzić górną powiekę, jeśli tak na maksa je wyczeszecie, a nie nałożycie wystarczająco wysoko cienia. Jeśli rzęsy od matki natury macie długie i po aplikacji tuszu wydłużającego mogą opierać się o górną powiekę, wtedy może wam się nie spodobać ta maskara :( 

Poniżej przedstawiam szczoteczkę z jak najbliższej odległości. Z wiadomych i widocznych powodów nie mogła zostać przedstawiona na moim ulubionym, czarnym tle :P


Naprawdę fajnie pogrubia, rozczesuje, tworzy prawie doklejane rzęsy, wyglądają teatralnie jeśli się postaracie :) Jedna warstwa wydłuży i rozczesze, druga doda większej objętości. Nie wiem, czy też tak macie, że nad jednym okiem rozczesać je łatwo, a z rzęsami nad drugim muszę się męczyć, aby były zbliżone do pierwszego oka, czy długością, czy grubością.. jednak warto się pomęczyć, bo w końcu "Diabeł tkwi w szczegółach" ;)

Powiem szczerze, że do tej pory miałam do czynienia z wieloma tuszami, różnych firm. Pamiętajcie, że fakt, iż macie jakiś produkt jednej z najdroższych marek na rynku, to wcale nie świadczy o tym, że on wam będzie odpowiadał... Używałam tuszu Max Factor, L'oreal, Pierre Rene, Rimmel, Maybelline, Lancome, Bourjois, Eveline, Wibo, i innych szukając wciąż mojej wymarzonej. Skłamałabym, gdybym napisała, że Essence I Love Extreme się nie obsypuje w ogóle, bo jeden, dwa, trzy na cały dzień paproszki z tuszu na policzku znajdę, a może to drobinki sadzy z drogi do pracy (?). Nieważne, po prostu długo szukałam, a liczy się dla mnie: wygląd tuszu po nałożeniu, łatwość nakładania, czyli de facto szczoteczka, cena i kolor :) Nawet tusze z górnej półki mnie nie satysfakcjonowały, a jestem dość wybredna :P nie jest łatwo mnie zadowolić. Ale jak już coś znajdę, to chętnie dzielę się moją opinią :) Mimo tego wszystkiego, co wymieniłam, to nie liczcie, że jest to tusz idealny. Każdy ma wady... Jednak dla mnie jest nr jeden, a numerem dwa jest tusz, o którym napiszę w kolejnym poście... Poznajecie? ;)


PS.
dam wam radę, jeśli umażecie się tuszem pod okiem, nad okiem, itp. Potrzeba CIERPLIWOŚCI, to po pierwsze. Po drugie radzę dokończyć malowanie rzęs i nie zwracać uwagi na maźnięcie. Wiem, że to nie jest łatwe, bo kusi starcie produktu, jednak warto się tego nauczyć- w końcu "człowiek uczy się całe życie..." Nie zwracajcie uwagi na plamę z tuszu, która się pojawiła nie w tym miejscu, co potrzeba. Po prostu nie zwracajcie uwagi!!! Dokończcie malowanie rzęs, a jak już plama zdąży zastygnąć, wtedy patyczkiem kosmetycznym proponuję delikatnie zetrzeć zaschniętą skorupkę tuszu. Schodzi idealnie- ale jak zaschnie! Pilnujcie tego, bo inaczej zrobicie sobie mega smugę, której wytarcie będzie kosztowało was dodatkowy czas, ponieważ trzeba będzie zrobić w tym miejscu makijaż od nowa (podkład, puder...) i poświęcić stracony czas, a i tak będzie plama, bo ciężko połączyć jest produkty z tymi, które już zostały nałożone...

Powodzenia w testowaniu i nie ma za co ;) jeśli skusicie się na ten tusz i zakochacie bez pamięci...

sobota, 12 listopada 2016

Makeup Revolution, Awesome Metals Eyeshadow

Przedstawiam gwiazdy tego posta, produkty firmy Makeup Revolution, Awesome Metals Foil Finish! Cienie są boskie! Mam 4 kolory, od góry: Black Diamond, Pure Platinum, Rose Gold i Emerald Goddess. Kupiłam je przez internet, jednak ostatnio zauważyłam, że postawili szafę z Makeup Revolution w Hebe! :)
Podaję link do sklepu, z cieniami tej firmy http://kosmetykomania.pl/pol_m_OCZY_Cienie-do-powiek-635.html?filter_text=&filter_producer=1407678267&filter_price=10-20 W kolejnym linku przedstawiam cień Rose Gold: http://kosmetykomania.pl/product-pol-4019-MAKEUP-REVOLUTION-Eye-foils-cien-ROSE-GOLD.html. Naprawdę, możecie mi wierzyć, ten kolor jest cudowny, nie żółty (niektóre złote cienie niestety takie bywają), ale taki, jaki być powinien :)


W zestawie z cieniami jest płyn (na stronie napisane jest, że to baza) i tacka, na której mieszamy oba produkty, aby wyszła konsystencja bardziej płynna, czy po prostu nadająca się do pracy z cieniami. W opakowaniu- plastikowy słoiczek, zakręcany- cienie są kremowe, w dotyku, jak masełko :)

Zobaczcie, jak wygląda taki zestaw:


Moim zdaniem brakuje w zestawie szpatułki, której można użyć do mieszania tych dwóch produktów. Szczerze wam powiem, że ja nie nauczyłam się nakładać tych cieni z bazą. Moja pierwsza próba tego typu skończyła się małą tragedią, ponieważ po zaschnięciu cienie strasznie zaczęły załamywać się na powiekach i czułam, że są ciężkie- takie było moje odczucie- strasznie tego nie lubię! Osobiście wolę je nakładać bez tego płynu, a i tak wyglądają fenomenalnie! Nie czułam potrzeby podjęcia kolejnych prób :) Jeśli ktoś się skusi na wypróbowanie, albo u was na powiekach da się w ten sposób nakładać te metaliczne cienie, to proszę dajcie znać w komentarzu, czy na Facebooku, może wy dacie mi jakieś rady? :) Może znacie inne cienie tego typu, jeśli tak, to z jakiej firmy?

Najbardziej z tych czterech służy mi Rose Gold, którego używam do rozświetlenia wewnętrznych kącików oczu (nakładam silikonowym pędzlem). Czasem nakładam też cień palcem na środek powieki, aby bardziej błyszczała :P Można niechcący przesadzić z ilością, ponieważ łatwo przyczepiają się metaliczne płatki do palca :) Naprawdę mają efekt folii (!), dlatego prośba o ostrożność! Proponuję nakładać stopniowo, lepiej dołożyć tych kilka płatków, jeśli będzie za mało, niż zbierać, ścierać i poprawiać, bo to nie jest łatwe...

Zobaczcie, jak prezentuje się moja kolekcja:


Jako pierwszy zamówiłam właśnie kolor Rose Gold, czyli różowe złoto i to był strzał w 10- tkę! Po tym, jak kilka razy użyłam tego cienia, to nie mogłam się oprzeć, żeby nie zamówić wszystkich dostępnych kolorów :P Jak mi się coś spodoba, to nie ma przebacz, po prostu muszę mieć taki produkt w kilku kolorach, jak zauważyliście na pewno na podstawie cieni Maybelline Color Tattoo. Może nie widzieliście? Na dole aktualnego posta znajdziecie recenzję cieni firmy Maybelline oraz kilka innych.

Wracając do Makeup Revolution... Wspominałam o nakładaniu cienia w wewnętrznym kąciku oka, jednak jeśli chodzi o nałożenie go na powiekę, to zawsze nakładam na inny cień, aby wzmocnić efekt, a jednocześnie inne cienie traktuję, jako bazę. Cienie metaliczne są strasznie wydajne i wystarczy odrobina, aby mieniły się kolorami tęczy- przy bardzo bliskim spojrzeniu rzecz jasna. Tak, jak na zdjęciach poniżej, nie jest to widoczne z daleka. Najbardziej mienią się w promieniach słońca. Przedstawiam swatche w różnym świetle, sami zobaczcie:


Robiąc te swatche starałam się nabrać na palec dużo produktu i w kierunku nakładania stopniowo rozcierać je, jeśli wiecie co mam na myśli ;) Od góry jest większa ilość cienia, a ku dołowi ona się zmniejsza. Gdyby zdjęcia się nie otwierały, to proszę piszcie w komentarzach, a dorzucę kilka pojedynczych fotek, może łatwiej będzie wam zobaczyć, jak pięknie się rozcierają, jak iskrzą... A jeszcze cudowniej błyszczą! Moje gwiazdy... Przyjrzyjcie się dokładnie, a zobaczycie małe płatki, które wyglądają jak metalowe płytki :) Są cudowne. Czarnego cienia używam przede wszystkim do tego, aby zrobić kreski na oczach zamiast używać do tego eyelinera. Black Diamond nie jest mega czarny, raczej mocno szary, może dlatego, że te płytki metalu odbijają światło, czego nie dało się inaczej połączyć. Widać to najlepiej na zdjęciu, na którym przedstawiam cienie w opakowaniach. Jeśli szukacie mega czarnego cienia, to na pewno to nie ten. 

Pure Platinum też jest cudowny, lśni, jak czysty metal, natomiast Emerald Goddess używam sporadycznie. Jednak jest to najbardziej odważny kolor z całej czwórki. Myślę, że na zdjęciach widoczne jest, jak bardzo jest on napigmentowany. Nie widziałam, aby były nowe kolory, ale jak znajdziecie, to dajcie znać :)

A jak bardzo te cienie są wydajne, to cały czas nie mogę uwierzyć! Na moich zdjęciach, tam gdzie są one przedstawione w opakowaniach widać, jak niewiele ich ubyło. Nie używam tych cieni każdego dnia, jednak nie oszczędzam, jak robię makijaż i pamiętajcie, że powinno się ich używać przez 6 m-cy od otwarcia.

Jeśli macie pytania, to piszcie. Możecie się podzielić ze mną swoimi spostrzeżeniami na temat tych produktów, jeśli już używaliście. Jak nie, to zapraszam z czystym sumieniem do przetestowania.

środa, 9 listopada 2016

My Secret, illuminator Powder

Moja kolejna gwiazda, to illuminator Powder z firmy My Secret, w kolorze PRINCESS DREAM (i już się rozmarzyłam..). Jest to rozświetlacz do twarzy. Takie jest jego przeznaczenie, jednak podkreślić nim kości obojczykowych nikt nam nie zabroni ;) Na opakowaniu napisane jest, że "w kolorze ciepłego beżu, odpowiedni dla każdego typu kolorystycznego (...) gwarantuje mocny połysk i efekt tafli". Faktycznie jest cudowny. Nie trzeba się go uczyć, można śmiało pracować tym produktem, od lekkiego muśnięcia po mocniejszy akcent, który tworzy naprawdę konkretne rozświetlenie. Jednak dodam, że nie chamskie. Nie ma w nim ani odrobiny brokatu, dużych drobinek, czy czegoś, co by sprawiało, że wyglądamy, jak matrioszki :D albo dmuchane lale :P Jeśli bardzo dobrze się przyjrzeć, to można zauważyć coś mieniącego, iskrzącego, ale jest to tak słabo widoczne, że zlewa się w jedną całość, jak już naniesiemy go na kości policzkowe. Kolor jest przepiękny, ponieważ nie jest ani złoty, ani srebrny, a bardziej szampański. 

Poniżej foto Princess Dream (marzenie/ sen księżniczki) w świetle dziennym na mojej kości policzkowej.


PRINCESS DREAM widać w dość dużym zbliżeniu, jak prezentuje się na twarzy, jednak z pewnej odległości jest lekko widoczny, ponieważ patrząc na kogoś widzicie całą twarz, sylwetkę, ubranie.. Nie zwraca się uwagi tylko i wyłącznie na policzki :D Tego typu produkt powinien dawać lekką poświatę w miejscach, które zaznaczamy, ponieważ dodaje to skórze blasku, wierzcie mi, że  każdy rozświetlacz odmładza (!!!) (ale rzecz jasna dodany w odpowiedniej dawce) i twarz wydaje się trójwymiarowa, a nie płaska, jak deska :P Oprócz rozświetlacza można dodać róż i bronzer, ale do tego również proponuję poćwiczyć, aby nie mieć maski, a wydobyć piękno, na którym nam zależy ;)

Rozświetlacz nie jest drogi, bo kosztuje, jak się nie mylę 16zł bez gorsza (?). 
Jak dobrze pamiętam, to kupiłam go w Naturze, ponieważ tam znajdziecie szafy z firmą My Secret. Teraz podam wam link do sklepu internetowego Natura: My Secret illuminator powder, gdzie możecie zamówić sobie produkt :)


Mam nadzieję, że przy powiększeniu zdjęcia widać skład i wszystko, co chcecie zobaczyć nie wychodząc z domu ;) Na moich zdjęciach zauważycie, że ubytek w produkcie jest, ale niewielki. Rozświetlacz jest bardzo wydajny, mam go chyba z rok i zakochałam się od pierwszego użycia. Od tamtej pory używam każdego dnia poza tymi, kiedy wyskoczy mi na twarzy coś, czego nie chcę podkreślać. Zaznaczyć należy, że rozświetlacze nanosi się na gładką cerę, więc jeśli macie dość duże problemy, to odradzam, ponieważ zamiast podkreślić urodę, to was oszpeci- nie owijając w bawełnę... Ponadto mam małą radę, jeśli jakimś cudem wyda wam się, że za dużo nanieśliście na kości policzkowe, to zawsze można lekko przypudrować pudrem w kamieniu, jeśli został użyty wcześniej...

Rozświetlacz jest naprawdę wart swojej ceny, a nawet mogłabym dać więcej, gdybym wiedziała, na co się piszę ;) Porównywalny jest z innymi, z wyższych półek. Nie wiem, jak wy, ale ja osobiście nie muszę mieć odpowiedniego logo na produkcie (marki drogich kosmetyków), żeby się nim chwalić, czy też, aby w ogóle używać. Dla mnie liczy się i cena i jakość.

Swatche poniżej, chciałam uwzględnić każde z możliwych świateł i mam nadzieję, że mi się udało :) wrzucę również fotkę z moją gwiazdą na policzku. Po lewej stronie każdego ze swatchy jest, wydaje mi się, że najmocniejszy możliwy akcent, a po prawej, jeśli się przyjrzycie akcent, najlżejszy, najsłabszy, ledwo dotknięty produktem. Starałam się :)


Zdjęcie ostatnie z 3 swatchy przedstawia się wieczorową porą :) Poprzednie- dzienny look.

A na zakończenie pokażę wam, jak wygląda ta ilość, którą widzieliście powyżej na dłoni, po mniejszym lub większym roztarciu. Niewiele potrzeba, aby rozświetlacz był widoczny :)


Powodzenia w testowaniu. Mam nadzieję, że pomogłam w wyborze może pierwszego z waszych rozświetlaczy? ;)

PS.
Nie wiem, czy wiecie, ale jest w tym sezonie moda na tzw. STROBING, czyli modelowanie twarzy światłem :) Jeśli nie wierzycie, to obejrzyjcie sobie filmiki:
z Kim Kardashian: https://www.youtube.com/watch?v=34u4GlAH_Ng&t=14s
Maxineczka również nagrała film: https://www.youtube.com/watch?v=acYYqApmVeA


poniedziałek, 7 listopada 2016

Inglot, ozdoby do ciała i oczu

Moja kolejna gwiazda! :)

Ciekawym, niezmiernie fantastycznym wręcz wynalazkiem jest pyłek, pigment, brokat- nie wiem, jak nazwać ten produkt, ponieważ wszystko pasuje :) z Inglota, nr 66. Choć wydaje się go być dość mało, to jest bardzo wydajny! Naprawdę mam go dość długo, nie pamiętam kiedy kupiłam i niewiele ubyło do chwili obecnej. Produkt jest zapakowany w szklanym słoiczku, bardzo drobno zmielony, jeśli tak można to nazwać ;) Jedynym minusem jest cena, bo kosztuje 41zł. Podaję link do strony Inglota: https://inglot.pl/kosmetyki-wielofunkcyjne/29-ozdoby-do-ciala-silver#/ozdoby_do_ciala_silv-66
Spójrzcie na zdjęcia poniżej, jak zwykle starałam się uchwycić prawdziwy odcień produktu i go podkreślić. Kilka ujęć, każde w innym świetle, pod innym kątem padania:


A tak wygląda w opakowaniu:


Osobiście używam go nie tylko do ciała, do tego celu nawet rzadziej, ale częściej do makijażu oczu. Choć producent napisał, że nie nadaje się do makijażu oczu, ze względu na drobinki, które mogą dostać się do oka- trzeba się z tym liczyć, to ja właśnie do tego go stosuję :P Na bazę pod cienie, które aplikuję w wewnętrznym kąciku oczu lub ostatnio mój ulubiony produkt: cienie Maybelline Color Tattoo, o których już pisałam, link znajdziecie tutaj: http://gwiazdy-makijazu.blogspot.com/2016/11/maybelline-color-tattoo.html nakładam właśnie ten brokacik, aby rozjaśnić spojrzenie. Nie powiem, że jest to makijaż dla każdego, bo nie wszyscy na co dzień lubimy błyszczeć, ja akurat lubię :P Naprawdę niewiele potrzeba tego produktu w takim miejscu, ponieważ może nie jest zbyt mocno święcący, to rozjaśnia spojrzenie i w sztucznym lub słonecznym świetle mieni się niesamowicie cudownie, ale nie kolorami tęczy, nie jest tak nachalny i chamski. Nie mogę się nacieszyć jego blaskiem i odcieniem. Długo wybierałam na stoisku Inglota spośród wielu innych pigmentów, cieni, brokatów, ozdób do ciała. Zdecydowałam się na ten, z tego względu, że nie jest ani złoty, ani srebrny. Wybór, jak widać był trafiony :) Jego poświata można rzec jest lekko zielonkawa- choć może to za dużo powiedziane.. Jednak nie jest to czysty, biały, czy srebrny kolor (mimo nazwy produktu 'Silver"), a taki bardziej można powiedzieć naturalny. W świetle dziennym nie jest tak widoczny, jak srebrne brokaty, itp. 

Produkt ten można również, bez problemu nakładać na całą powiekę. Na pewno na Sylwestra będzie, jak znalazł :) Oczywiście nie na gołą powiekę a na bazę do cieni, inne cienie, a jeśli macie jakąś super bazę, to się podzielcie odkryciem. Ja ostatnio standardowo nakładam wiele produktów do makijażu oczu, na Color Tattoo :P Jeśli zechcecie użyć Inglot, nr 66 na dekolt, to cudownie rozświetli tę partię ciała. Można też delikatnie, ledwo musnąć kości obojczykowe i przedramiona, ale tego nie polecam do makijażu na co dzień :D W tym celu radzę użyć rozświetlacza. Ja używam  pięknego, tworzącego efekt tafli i całkiem niedrogiego illuminator Powder z firmy My Secret. O tym w kolejnym poście :)

Na zakończenie jeszcze jedno zdjęcie mojej gwiazdy, przed wami Inglot nr 66, w kolorze Silver:


PS.
podpowiem wam jeszcze, jak nakładać brokat, pigmenty i cienie sypkie, aby pod oczami nie mieć tzw. pandy :D otóż ja kładę sobie pod okiem kawałek chusteczki, ręcznika papierowego, czy czegoś takiego i jedną dłonią przyciskam delikatnie pod samym okiem chusteczkę, a drugą w tym czasie nakładam coś sypkiego na oko patrząc rzecz jasna non stop w lusterko. Oczywiście zanim zdejmę papierowe akcesorium z twarzy :) to macham rzęsami, aby reszta produktu, która osiadła na rzęsach spadła na ten papier- nazwijmy to sobie wprost. Nawet, jeśli coś nam odpadnie jeszcze od powieki na policzek, to już łatwiej będzie zmieść pędzlem. Powodzenia w testowaniu :)

niedziela, 6 listopada 2016

Gąbeczki do korektora

W poprzednim poście, na temat płynnego korektora firmy Catrice http://gwiazdy-makijazu.blogspot.com/2016/11/catrice-liquid-camouflage.html wspomniałam, że idealnym gadżetem do wtapiania tego kamuflażu jest mini "beauty blender", który kupiłam w Hebe, ale wiem, że w innych sklepach też są dostępne. Cena za opakowanie (2 sztuki) wynosi 16,99zł. Może nie jest to najtańsza rzecz, ale nie jest też mega droga. Szukajcie ich w miejscu, gdzie są akcesoria do makijażu, różnego rodzaju pędzle, pilniczki, pęsety, itp. Mogą być jednak troszkę szczuplejsze niż te poniżej :) ponieważ te są świeżo umyte. A pod wpływem wody lekko puchną. Nabierają objętości. Naprawdę zabawna sprawa :)

Nowe wyglądają, jak ta w odcieniu fioletowym,  po lewej stronie zdjęcia. Natomiast ten bardziej różowy jest już jakiś czas używany, więc dlatego wyglądem przypomina spraną gąbkę ;) W sklepach dostępne są, albo w jednym kolorze (jak moje fioletowe) w Hebe, albo w dwóch różnych kolorach, w innych sklepach. 


Gąbeczki do korektora


Wykonane są w 100% z lateksu. Tak jest napisane na opakowaniu. Czyszczenie jest proste, ponieważ wystarczy trochę szarego mydła z letnią wodą. Ja myję pod kranem i wyciskam resztki korektora z tej gąbki. Jak nie wiecie, jak to wygląda, to polecam sprawdzić na You Tube, znajdziecie tam filmiki, jak czyścić tego typu akcesoria. 

Zdjęcie w opakowaniu poniżej. Zapakowałam je mniej więcej tak, jak były przy zakupie. Oczywiście w sklepie i po zakupie wyglądają znacznie lepiej, ale to ten plastik, jest dość cienki i giętki :P w środku oddziela je kawałek również plastikowej ścianki. Na wieczku jest czarny sznureczek, który służy nam do zawieszenia pudełka np. w łazience. Ja bym jednak nie próbowała wieszać, ponieważ trzeba byłoby zaklejać pudełko taśmą, aby nie odpadły gąbeczki, a następnie bawić się w odklejanie każdego dnia (?) Naprawdę nie wiem, co autor miał na myśli... Nie radzę w ogóle ich wkładać do plastikowego opakowania, jeśli są w użyciu, ponieważ mokre lub nieumyte zwyczajnie zapleśnieją :/ Można jedynie je przechowywać w tym pudełku dopóki nie zostaną pierwszy raz użyte. Jedną używacie, a drugą, która może być zapasem zostawiacie w opakowaniu, w ten sposób można się bawić.
Tak, jak wspominałam, akurat te maleństwa są idealne (zapakowane w owalne, przezroczyste pudełeczko- można zawsze zapytać Pań pracujących w sklepie) do nakładania produktów w kremie lub płynnych. 


Gąbeczki do korektora


Opowiem, jak ja ich używam, akurat jedynie do korektorów w płynie pod oczy i czasem do kamuflażu w kremie, do reszty twarzy. Znaczy jednej gąbki na raz rzecz jasna :P A jak korzystać i używać sama dowiedziałam się tego z video blogów. 

Po zakupie oczywiście proponuję od razu umyć gąbkę, ponieważ wiadomo, że są różne zanieczyszczenia. W sklepie też nie wiadomo, kto i kiedy otwiera opakowanie, aby zobaczyć i dotknąć... W każdym razie po umyciu od razu można jej użyć, nie czekamy, jak wyschnie. Na tym cały myk polega, że gąbeczkę przed użyciem namaczacie, nasączacie zimną wodą i lekko wyciskacie. Służy to idealnemu wprowadzaniu korektora w skórę pod oczami lub na innych częściach twarzy. A nawet zimna jest przyjemna w dotyku, pod lekko opuchnięte oczy po całej nocy :) naprawdę przyjemne z pożytecznym. Kolejnym krokiem jest delikatne wklepanie produktu pod oczy i pokrycie korektora pudrem, jak pisałam w poście na temat Liquid Camuflage z firmy Catrice. Szpiczaste zakończenie gąbki idealnie wpasowuje się w wewnętrzny kącik oka. Po użyciu zwyczajnie zostawiam na chusteczce higienicznej w łazience lub w szufladce z dopływem powietrza, aby przeschło do następnego dnia. Raz jeszcze zaznaczam- nie wkładajcie mokrej gąbki do plastikowego pudełka, w którym ją kupiliście, bo wam zapleśnieje!!! Mówię poważnie. Pudełko służy tylko prezentacji produktu i przeniesieniu go do domu.

Nie próbowałam nakładać nią cieni w kremie, ani innych. Jeśli wy tak, to chętnie poczytam wasze opinie na ten temat w komentarzach.  Zachęcam do podzielenia się odczuciami po przeczytaniu mojego posta. Mam nadzieję, że pomogłam w wyborze i pielęgnacji tego gadżetu. 

Catrice, Liquid Camouflage

Chcę wam przedstawić kolejną moją gwiazdę, którą jest płynny korektor z firmy Catrice, Liquid Camouflage. Mam 2 odcienie, nr 010 Porcellain i 020 Light Beige. Dlaczego to moja gwiazda? I dlaczego mówię o jednym? Wszystko po kolei :)
Uwielbiam go, jako korektor pod oczy. Pięknie kamufluje cienie pod oczami i można go też używać, jako korektora na niechciane przebarwienia i innych "gości" na twarzy. Nie polecam jednak nakładać go w dużej ilości, a z umiarem. Jeszcze jednym z zastosowań jest nakładanie go na powiekę, jako bazy pod cienie! Na plus jest cena produktu oraz jego wydajność. Naprawdę z całego serca polecam. Nie dość, że wyrównuje kolor powieki, to jeszcze jest nie do zdarcia, jak się położy na niego cienie, nie załamuje się na powiece. Po prostu moja gwiazda! :)



Jak widać na zdjęciu powyżej, w opakowaniu specjalnie kolorem się nie różnią. Na skórze widoczna jest duża różnica. Można zauważyć, że 010 od góry jest lekko różowym i chłodnym odcieniem. Natomiast 020 na dole zdjęcia jest bardziej ciepły i żółtawy. Widoczne jest również to, że prawie w połowie oba są zużyte, nie oszczędzam ich zbytnio :)




Nazwy odcieni umieszczone są na zakrętce. Właśnie tym radzę sugerować się przy wyborze. Można również w Hebe lub innej Naturze sprawdzić odcień testerem na dłoni. Proponuję dla tych, którzy mają jasną karnację wybrać najjaśniejszy odcień, tym średnio opalonym również, natomiast dla ciemnej karnacji nie próbowałam, więc testujcie i dajcie znać. Trzeba pamiętać oczywiście o nałożeniu lekkiego pudru na korektor, który kładziemy pod oczy. Nie może być on ciężki, ponieważ skóra pod oczami jest cienka i widać wszelki nadmiar produktów.. Jeśli dobrze dobierzemy odcień korektora oraz pudru, to nasze spojrzenie będzie jaśniejsze, wyraźniejsze i odmłodzone :) 
Nie twierdzę rzecz jasna, że wszystkim będzie pasowało to połączenie, czy sam korektor. Tutaj nie zrozumcie mnie źle. Niestety jak już wspomniałam, to trzeba dobrać nie tylko odcień korektora, ale także jego partnera- puder, "bo do tanga trzeba dwojga" ;) Muszą współgrać na całej linii. Korektor jest wodoodporny, jak napisane jest na opakowaniu. Raz nałożycie, przypudrujecie i jest pięknie. Naprawdę trzyma się cały dzień. 

Jeśli pomogą wam swatche, to już wrzucam poniżej. W trzech odsłonach, w różnym świetle, oba na mojej ręce (przy okazji można zobaczyć, jak oświetlenie wpływa na kolor naszej skóry- co ma też wpływ na makijaże, które wykonujemy- w jakim świetle, na jaką okazję- to wszystko ma znaczenie) i jak łatwo można zauważyć, to 010 od góry, a 020 na dole zdjęć. 


Pierwszym, kupionym przeze mnie korektorem był nr 020 Light Beige. Wydawało mi się, że jeśli jest lato, to w sam raz sprawdzi się przy lekko opalonej skórze. Niestety ostrzegam, że nie tylko nie sprawdził się kolorystycznie, ale w ciągu dnia miałam zmęczone spojrzenie, zamiast świeżości, której oczekiwałam, widać było większe wory pod oczami. Powiem szczerze, że byłam załamana, ale się nie poddałam. Stwierdziłam, że kupię jaśniejszy i zobaczymy, czy będę zadowolona. Słyszałam bardzo dobre opinie na temat tego kamuflażu, dlatego walczyłam dzielnie :) Cena produktu wynosi ok 15 zł, więc nie jest to ogromny wydatek. Kupiłam 010 i słuchajcie, jestem bardzo szczęśliwa, jak już dobrałam puder, tak nie rozstaję się z oboma produktami pod oczy. Mało tego podpowiem wam, czym nakładam korektor pod oczy, otóż moim małym sekretem jest taki mini "beauty blender". Ja swoje kupiłam w Hebe. O tym maleństwie opowiem następnym razem, link podaję tutaj: http://gwiazdy-makijazu.blogspot.com/2016/11/gabeczki-do-korektora.html
Przy pomocy tego gadżetu, Liquid Camouflage bardzo ładnie zostaje wtopiony w skórę i dość szybko pokryty pudrem zostaje pod oczami, czyli na swoim miejscu przez cały dzień. Bardzo lubię produkty, które mają nie tylko jedno zastosowanie, więc ten świetnie sprawdza się w moim codziennym makijażu. 

Chętnie poczytam o waszych doświadczeniach, a może pomocnych sugestiach z tym produktem. Dlatego śmiało piszcie w komentarzach, czy mieliście już z nim do czynienia i czy macie dla niego inne zastosowania ;)

Na koniec pokazuję wam jeszcze, co jest napisane na nowym produkcie, ponieważ na tych używanych albo się odkleiło, albo starło- trudno powiedzieć. Na pewno ta informacja jest pomocna przed zakupem produktu (mnie przekonała, choć na tatuaż jeszcze nie próbowałam, ale jak sprawdzę, to uaktualnię tego posta):


PS.
plamki proponuję jednak rozetrzeć ;)